Dylatacja dla dyletanta
Czasem trwoży dzieci, które odkrywają, że „most zaraz się zawali, bo ma takie pęknięcie przez środek!”. Dorośli zwykle słyszeli coś o szczelinach dylatacyjnych, które są ratunkiem dla architektów w naszej rzeczywistości fizycznej, gdzie zdecydowana większość substancji zmienia swoją objętość pod wpływem temperatury. Ale czy o takie szczeliny troszczyć się powinni tylko budowniczowie mostów, tam i kolei, czy również wznosząc dom jednorodzinny powinniśmy o nie zadbać, na pozór wbrew radom wszystkich fachowców, którzy bombardują nas radami i reklamami szczelnych okien, drzwi, posadzki, tynku i dachówki?
Pierwsza wiadomość może się wydawać zła: owszem, dylatacja jest potrzebna nawet w budynku o niewielkich rozmiarach, takim jak dom jednorodzinny. Druga jest na pewno dobra: nie są to szczeliny tej wielkości by wnikały przez nie chłód i wilgoć. A przynajmniej – można się przed tym zabezpieczyć.
Najważniejsze jest zadbanie o dylatacje przy ścianach nośnych czy działowych: ich stawianie na posadzce, co nieraz praktykowano, powoduje pękanie czy wręcz „wysadzanie” płytek. Tym bardziej chronić trzeba podłogi, w których poprowadzono instalację grzewczą: tu po prostu musi między podłogą a ścianą pojawić się szczelina, w której umieszony zostanie styropian lub sznur dylatacyjny. Pracuje również papa, którą nadal kryjemy posadzki i stropodachy – i tam również zadbać należy o ćwierćwałki dylatacyjne, jeśli nie chcemy, by wszystko spękało.
Piła do betonu, sznur dylatacyjny i impregnat powinny więc nam stale towarzyszyć. Bo inaczej będzie – nomen omen – krucho.
Foto: sznur dylatacyjny tylko czeka