Kup pan cegłę
Na reputację cegieł pracowało – jeśli liczyć od pierwszych babilońskich zigguratów – sześć mileniów. Nic dziwnego, że w większości projektów domów jednorodzinnych traktuje się cegły jako pożądany materiał – jeśli nie jako materiał ściśle konstrukcyjny, to bodaj ozdobny. Czy jednak decydować się na nowe, prosto z pieca i jak spod igły, czy sięgać po dawne, „z duszą”, ale też sterane wiekiem?
Wydaje się, że im większa oferta w supermarketach budowlanych – cegły lite, porowate, z domieszkami, wypełniane wełną mineralną i klinkierowe w 140 odcieniach – tym więcej jest firm, oferujących sprzedaż cegieł „starych” lub „przedwojennych”. To w sumie logiczne: im więcej osób wybiera rozwiązania nowe, tym mniejszy popyt na antyki.
Czy warto ryzykować? Niebezpieczeństwo spękania, zasolenia lub zawilgocenia starych murów jest duże, ale można jest dość precyzyjnie ocenić, wykonując kilku pomiarów i odwiertów lub po prostu piaskując względnie czyszcząc szlifierką kątową powierzchnię cegieł.
Znacznie ciekawszy jest „wtórny rynek” cegieł: wiele firm angażuje się w bardzo ciężkie i obarczone dużym odsetkiem niepowodzeń „wykuwanie” cegieł ze starych murów, a następnie, wobec ogromnego popytu, krojenie ich literalnie na plastry, tj. płytki cięte z lica lub środka cegły. A kto nie ufa jakości dawnych cegieł, może postawić na udaną antykwizację: producenci, kręcąc głową nad gustami klientów, wrzucają świeżo wypalone cegły do wielkich bębnów, gdzie te obijają się o siebie, lekko pękają lub kruszą, zarazem nabierając patyny za sprawą dodanego do bębna wapna lub gliny. I tak dobrze, że nie napylają na nie później pająków. [ws]