Lazurowy błękit kafelków
W pustynniejącym klimacie Polski przydomowy basen (nawet, jeśli w to pustynnienie trudno uwierzyć w wyjątkowo zimne Święta) przestaje być luksusem, stając się może nie „koniecznością”, ale z pewnością rozwiązaniem przydatnym, nie ostentacyjnym. Czy jest sens uwzględniać basen w projekcie domu jednorodzinnego, czy dobudowywać go potem? A może w ogóle nie dobudowywać, tylko rozstawić w dwie godziny i zlikwidować po zakończeniu sezonu?
Wykładnia przepisów jest jednoznaczna: w przypadku basenu o powierzchni do 30 m.kw. (nie jest to wiele)konieczne jest zgłoszenie zamiaru budowy do administracji lokalnej wraz z możliwie dokładnym opisem planowanych rozwiązań, przy czym z jednej strony prace można rozpocząć dopiero 30 dni od momentu zgłoszenia, jeśli w tym czasie starosta nie wniesienie sprzeciwu - ale jeżeli nie zacznie się ich w ciągu dwóch lat od podanego w zgłoszeniu terminu, straci ono ważność.
Tym gorzej w przypadku basenu większego niż 30 m.kw. – tu już trzeba się wystarać o pozwolenie na budowę, złożyć projekt w czterech egzemplarzach, uzgadniać całą rzecz przed kolejnymi instancjami – i przez cały czas liczyć się z możliwością odmowy.
Czy w takim razie błękitna, połyskująca majolika nie jest zbyt wielkim luksusem? Czy nie wystarczy zamówić basenu składanego i pompowanego, który stać może w jednym miejscu, niczym współczesne domy Drzymały, przez 180 dni? Basenu rzadko używa się dłużej.
Owszem, obok nie do końca stabilnej konstrukcji, zastrzeżeniem może być energo- i pracochłonność „dmuchańców”. To najpierw wielogodzinna praca kompresora, potem – dopompowywanie wody, a jesienią – demontaż całego szkieletu. Ale błotnisty, sześcienny dół pośrodku podwórza też nie wygląda zachęcająco – a o ile więcej kosztuje! [ws]