Sielankowo na wszystkich ulicach
Czy tam, gdzie budujemy wymarzony dom jednorodzinny, może być spokojnie jeszcze przez lata? Kiedy dotknie nas nieuchronna modernizacja? Czy można się przed nią bronić, czy też wielkie miasto, przed którym uciekliśmy na dalekie przedmieścia, rozciągnie się jednak blisko, coraz bliżej nas?
Jest szansa, że ocalejemy, i przekażemy dzieciom lub wnukom dom w nadal sielskiej okolicy – jeśli zastosujemy się do zasad „Nowego Urbanizmu”, rozkwitającego w najlepsze w Stanach. Wygląda na to, że modernizm i brutalizm ma się dobrze – ale w siedzibach wielkich korporacji. Tam, gdzie ludzie osiedlają się po prostu, by mieszkać, trwa przywiązanie do idei „miasta-ogrodu” sprzed stu lat.
Amerykańskie portale poświęcone urbanistyce, ale i polskie Miasto2077 sporo piszą o renesansie idei „sielskich miast” i „miast-ogrodów”, tak wyśmiewanych przez rzeczników nowoczesności. Obrońca sielskości, Steve Nygren, już pod koniec lat 90., osiadłszy na północy stanu Georgia, postanowił nie tylko wznieść swój dom i pobliski hotel w świadomie lekko staroświeckim stylu, ale i zadbać o to, by reszta nowego miasteczka rozwijała się w podobny sposób. Wykupiwszy pobliskie grunty, odsprzedawał je bez zysku – ale w zamian za zobowiązanie o „budowanie się” o określonym stylu.
Miasto spokoju, nazwane „Serenbe” (od słowa „serenitas”, oznaczającego po łacinie pokój) liczy już 400 mieszkańców, zachwyconych tym, że uliczki są kręte i zwykle jednokierunkowe, że od 1997 roku nie wycięto tu ani jednego drzewa, że przyjęty jednogłośnie plan zagospodarowania przestrzennego wyklucza wznoszenie wysokościowców wyższych nad 3 piętra. Można? Można. Czy tylko w Serenbe? [ws]