Znikające drzwi
Architektom zdarza się – jak wszystkim – dokonywać odkryć, w swojej prostocie i odkrywczości bliskich fenomenowi „jajka Kolumba”. Ten dar dostrzegania nieoczywistości został ostatnio dany projektantom dostojnej austriackiej firmy designerskiej Bergmeisterwolf. A właściwie dlaczego - zadali sobie pytanie – drzwi muszą otwierać się zawsze na boki, niezależnie od tego, czy na zawiasach, czy na prowadnicach? A czy nie mogłyby się rozsuwać w górę i na dół, jak w filmach sf – albo bodaj tylko w dół?
Pomysł ten przyszedł im do głowy w obliczu niełatwego zadania: prezes wiedeńskiej firmy, zakupiwszy, bagatela, XVII-wieczny pałacyk nad brzegami włoskiego Lago di Garda (jednego z najpiękniejszych, a z pewnością już najmodniejszych jezior na świecie) zażyczył sobie jego rozbudowania tak, by „zwiększyła się jego funkcjonalność” (po tym języku nietrudno poznać wychowanka korporacji!), ale też, by ułatwić „przejrzystą komunikację z ogrodem”. „Nasze zadanie polegało na tym – tłumaczą architekci – by możliwe było niemal niedostrzegalne przejście z ogrodu do wnętrza mieszkalnego – a zarazem, by w każdej chwili istniała możliwość ich oddzielenia, czy to z przyczyn pogodowych, czy towarzyskich”.
Sama rozbudowa nie stanowiła szczególnego wyzwania: wysokiej klasy, barwiony na czarno beton architektoniczny doskonale uzupełniał wcześniejsze o cztery wieki granity i gnejsy, z których wzniesiono pałacyk, gdzieniegdzie kryjąc go tynkami w odcieniu marengo: minimalistyczny, przeszklony, gdzieniegdzie wyłożony drewnem sześcian wyraźnie nawiązywał do dawnej architektury, kontrastował z nią i stanowił pożądaną dobudówkę. Ale jak zapewnić niewidzialne przejście do ogrodu?
Schody – to oczywiście jedno rozwiązanie: prowadzą z dachu dobudówki na trawnik, można też trafić nimi do wnętrza pałacyku. Ale oprócz tego fachowcy z Bergmeisterwolf zdecydowali się na skrajnie nietypowe rozwiązanie: ważące po półtorej tony wielkie tafle z podwójnego szkła, ujęte w ramy z brązu, które na co dzień stanowią ścianę frontową dobudówki, w razie potrzeby po prostu… chowają się pod ziemię. Oczywiście, wymaga to wydajnych wind hydraulicznych, mechanizmów wydmuchujących trawę i drobne zanieczyszczenia ze szczelin, rygorystycznej konserwacji. Ale wola wiedeńczyka została spełniona: z trawnika wnętrze pałacu widać na przestrzał. [ws]