Beton jak sito
Zatroskani stanem podjazdu nabywcy projektów domów jednorodzinnych dzielą się zwykle na tych, którzy wykładają go betonem (i martwią się strugami wody, zalewającymi ich ogród lub trafiającymi wraz z ziemią do kanalizacji) oraz tych, którzy zostawiają go w postaci nieutwardzonej (prędzej czy później utyskując na koleiny i błoto, i ostatecznie decydując się na utwardzenie). Tymczasem jest coś, co może ich pogodzić: wodoprzepuszczalny beton jamisty.
To jeden z tych wynalazków, których prostota zdumiewa. Czy zresztą można mówić o wynalazku? Wiele przemawia za tym, że u prapoczątków betonu jamistego stoi bądź skąpstwo, bądź niedbałość: ostatecznie, by go wyprodukować, wystarczy do mieszanki żwiru (stosunkowo dużej frakcji, o średnicy ziaren większej niż 4 mm) i cementu dodać dużo mniej niż zwykle piasku. To wystarczy, by powstały tzw. pustki międzyziarnowe: powierzchnię żwiru powleka i skleja cement, ziarna łączą się ze sobą, zaś porowata struktura pozwala na przenikanie wody.
Oczywiście, w sytuacji, gdy taki beton trafiał na budowę, katastrofa była o włos (o ziarno…). Jeśli jednak świadomie wytwarzać go jedynie na potrzeby wykańczania nawierzchni płaskich, ryzyko skruszenia nie istnieje (powstająca struktura wytrzymuje wielokrotnie większy nacisk od tego, jaki wywiera koło samochodu osobowego czy nawet ciężarowego). Koszt produkcji jest niższym, wymierny zysk z niższej opłaty za mniej odprowadzanych ścieków komunalnych – pokaźny, ale i tak niższy niż ten ekologiczny.