Frame in red, czyli rama (okienna) na czerwono
Jedni wydają majątek na fasadę z płytek z kamienia półszlachetnego. Inni sprowadzają fontannę z podejrzanego sklepu z antykami pod Perugią, która ostatecznie okazuje się nie XVII-wiecznym, okazyjnie kupionym zabytkiem, lecz podróbką z Albanii. A jeszcze inni, którzy chcą, by ich dom jednorodzinni zapamiętali goście, listonosz i gołębie, malują po prostu okiennice na cynobrowo.
Ten ostatni pomysł był może nie tyle autorstwa właścicieli budynku, co dwóch firm projektanckich, Stettler Design i Paul Michael Davis Architects, które pracowały nad ostatecznym wystrojem domu jednorodzinnego dla bezdzietnego małżeństwa w średnim wieku na przedmieściach Seattle.
Już szpiczasta bryła gdzie indziej rzucałaby się w oczy; ale Burke Gilman House ma sporą konkurencję, stoi tuż przy dużej trasie chodziarskiej i rowerowej w okolicy, gdzie gwarny downtown przechodzi w prestiżowe przedmieścia, skąd łatwiej widać jezioro, z którego miasto wzięło nazwę i góry na horyzoncie. Projektantom nie szło zresztą o krzykliwość za wszelką cenę, o instalację, która przez miesiąc byłaby na ustach prasy lokalnej, a potem starzała się i blakła latami, lecz o impuls, sygnał, gest prosty jak obrazy Marka Rothko. Pomalowanie narożnych framug na kolor jasnej czerwieni okazało się strzałem w dziesiątkę; do domu ściągają dzieci z sąsiednich domów, a zaalarmowani raz niegroźnym na szczęście wypadkiem strażacy nadjechali „do domu z czerwonymi oknami” w cztery minuty.
Mieszkańcom domów tynkowanych nadwiślańskim „barankiem” tak bardzo przydałby się czasem kolorowy akcent!