Garstka mchu na fasadzie
Obserwowanie, jak meandrują technologie i koncepcje projektantów domów bywa naprawdę pocieszne. Przez dziesięciolecia jakiekolwiek porastanie ścian i dachów budynków przez mchy i glony (nie mówiąc już o większych roślinach) uważano za poważną skazę estetyczną, prowadzącą również do korozji i niszczenia budynku. Opracowano liczne technologie, mające za zadanie bądź oczyszczanie fasad z niechcianych gości, bądź – w miarę postępowania ambicji technologów – niedopuszczania, by jakiekolwiek rośliny miały możliwość osadzania się na ścianach. Tyle starań... – i oto obserwujemy zwrot w stronę „zielonych ścian” i głęboko motywowany względami na ekologię, ochronę zasobów i bioróżnorodność apel o wznoszenie budynków porastających na potęgę.
Co więcej, mamy już do czynienia z drugą generację tego rodzaju rozwiązań. W początku wieku promowano w centrach miast różnego rodzaju „zielone ściany” i „wiszące ogrody”, które udawało się utrzymać, wbrew eko-retoryce, jedynie kosztem ogromnych nakładów pracy, wody i energii. Najogólniej rzecz biorąc, „zazielenianie” ścian polegało na umieszczaniu na nich niewielkich niecek z ziemią i nasionami, które trzeba było następnie podlewać, pielić i prześwietlać – a ewentualne, sezonowe więdnięcie zawieszonych na gigantycznych wysokościach bylin wywoływało protesty właścicieli i mieszkańców budynków.
U podstaw najnowszych koncepcji utrzymywania „zielonych ścian” leży dążenie do samowystarczalności małych biocenoz – i poparte przez biologów przekonanie, że dla zapewnienia budynkom warstwy izolacyjnej, a mieszkańcom miast – nawilżenia powietrza, jego oczyszczania, filtrowania i wychwytywania z atmosfery nadmiaru dwutlenku węgla najzupełniej wystarczą „rośliny zarodnikowe” - czyli wszelkiego rodzaju mchy, porosty i mszaki, nie tak spektakularne jak sadzone dawniej na fasadach rośliny doniczkowe i ozdobne, lecz również funkcjonujące w cyklu fotosyntezy wytwarzające tlen, absorbujące CO2, nadmiar wody i zanieczyszczenia.
Co więcej, projektanci zastanawiają się nad tym, jak najskuteczniej osadzić mchy na fasadach... Marcos Cruz, wykładowca nowoczesnych metod ochrony środowiska w Bartlett School of Architecture i Richard Beckett, zajmujący się na tej samej uczelni materiałoznawstwem, pracują nad nową generacją betonu - „bioreceptywnego” i przyjaznego dla środowiska, przede wszystkim za sprawą swej porowatej struktury i licznych wgłębień, dzięki czemu, jak twierdzi prof. Cruz, swoimi właściwościami najbardziej przypomina on korę.
Już pierwsze próby wykazały, że spory mchów i porostów zagnieżdżają się w pokrywających ściany zewnętrzne panelach z eko-betonu w ciągu kilkunastu dni; porowata struktura sprawia, że w klimacie umiarkowanym beton nowej generacji zachowuje wystarczającą ilość wody, by rośliny zarodnikowe mogły się rozwijać bez podlewania i irygacji – nie dopuszczając zarazem do przenikania wilgoci w głąb budynku.
Obecnie prowadzone są pierwsze próby na ścianach budynków wzniesionych w kilku kalifornijskich miastach, trwają też prace nad nową definicją „bio-korozji”. A producenci myjek ciśnieniowych, używanych dotąd do czyszczenia ścian i dachów z porostów, gdy wszystko inne zawiodło, z pewnością nie są zadowoleni.. (ws)