Gont ma przyszłość
Wydaje się, ze drewniane gonty należą do tych pokryć dachowych, które powoli odchodzą w przeszłość. Terakota tak, gliniane dachówki tak, nawet łupek ma się dobrze w Wielkiej Brytanii i Irlandii. Ale gont? Można go zobaczyć przede wszystkim w skansenach, chroniących architekturę góralską, od Polski po Austrię. W codziennym użyciu wydaje się zarazem drogi, prędko podlegający zużyciu i nieekologiczny.
Do czasu. Gont wraca, i to z wysoką protekcją: architektów Watykanu, którzy po raz pierwszy wzięłi udział w weneckim biennale architektonicznym. Pokrycie z drobno ciosanego drewna, uzyskanego z przetworzonych wiórów, może uzupełnić wiele projektów domów jednorodzinnych budowanych z drewna, „w stylu góralskim” lub po prostu w rustykalnej manierze.
Można się o tym przekonać patrząc na nowoczesną, ascetyczną w formie kaplicę, wzniesioną na wyspie San Giorgio Maggiore przez dwoje „autoryzowanych” przez Watykan architektów, Francesco Magnaniego i Traudy Pelzel z MAP Studio. Stroma, aż przerysowana, zwraca uwagę zarówno wewnętrznym wystrojem (bardzo stonowanym, z „przefiltrowanym”, odrealnionym, a jednocześnie wszędzie obecnym światłem), jak pokryciem przypominającym łuskę pangolinów.
To ciemnoszary gont, pochodzący z pracowni Alpi, czynnej od blisko wieku, ale od lat 60. eksperymentującej, raczej niż z eleganckimi meblami, z nowymi zastosowaniami i źródłami drewna. Gonty pochodzą z forniru – cienkich płatów skrawanych z najszybciej rosnących, ale zwykle najniżej cenionych gatunków drewna: topoli szarej, wierzby i octowca. Zanim kupimy na taras kolejną tonę wyciętego na Borneo tekowca – warto spytać o możliwości wykorzystania kruchych topól.