Mój dom, galeryjką podzielony
Zwykle architekt zabiega o spójność bryły budowanego domu. Ale jeśli celem jest rozmnożenie, zwielokrotnienie punktów widokowych (na oszałamiające pejzaże Kalifornii, dodajmy) – dlaczego by nie rozpiłować domu na dwoje?
Czasem takie pomysły pojawiają się jedynie na etapie projektu domu jednorodzinnego: ot, manewry na rajzbrecie. Ale studio projektowe Malcolm Davis Architecture z siedziba w San Francisco dopięło swego. I zdaje się, że nikt się na to nie uskarża.
Niewielki dom na trawiastym zboczu istnieje (a przynajmniej jego zrąb) od lat 60. ubiegłego wieku. Lokalizacja, jakich mało: z grani pagórka, i niżej, widać Pacyfik. Po kilku przegrupowaniach w obrębie rodziny, mieszka tam dziś małżeństwo w wieku wczesnoemerytalnym – które chce się jeszcze, póki się da, napatrzeć.
Rozwiązanie okazało się równie proste, jak w przypadku jajka Kolumba: rezydencja została podzielona na dwoje, po czym obie cząstki połączone zostały prostą, dwumetrową galeryjką z modnej, lekko skorodowanej stali kortenowskiej. Zamiast awersu i rewersu, widoku z okien na ocean oraz wysuszoną, przeoraną autostradami dolinę mamy ocean – z każdego okna. Oczywiście, kosztem cięć, naruszenia struktury i wszelkich możliwych zabezpieczeń przeciw przemarzaniu i nasiąkaniu wodą: zaproponowany przez architektów zabieg był niczym ciężka operacja.
Nie każdy projektowany dziś dom jednorodzinny (a tym bardziej już wzniesiony) da się przeorać w podobny sposób. Ale warto pamiętać, że warto wiele poświęcić na rzecz dobrego widoku na wielką wodę.