Nie dla stosów. Z liści.
Oczywiście, w niejednym domu jednorodzinnym nie brakuje osób zdyscyplinowanych (niektórzy mogli by je określić mianem neurotyków), które są w stanie spędzić dziesiątki godzin na jesiennym grabieniu liści. Wysokie sterty wypełnionych nimi plastikowych worków piętrzą się przed bramami, czekając na wywózkę.. do kompostowni? Żeby! Najczęściej do spalarni.
A przecież można inaczej. I nawet, jeśli musimy mieć zamieciony trawnik, uwzględnić w projekcie miejsce na kompost i oszczędzić światu – dodatkowej emisji CO2, a ogrodowi – utraty minerałów. To takie proste..
Drobiazgowe grabienie trawnika jest pewnie na miejscu w ogrodzie francuskim. Ale czy aż takie wiele jest w Polsce ogrodów francuskich? I czy aż tak bardzo zależy nam, by nie mieć w ogrodzie rudzików, kosów, puszczyków?
Nie będziemy ich mieć, jeśli zgrabimy liście. Wszystkie te ptaki albo szukają w liściach pokarmu (owadów, wieloszczetów, myszy w przypadku puszczyków), albo go tam magazynują: w trawniku nic nie zagrzebią. Mit „mokrej trawy, która wygniwa pod liśćmi” też jakoś wydaje się niespójny: w lasach, tysiącleciami, nie wygniwała..
Ale jeśli już naprawdę musimy mieć po-za-mia-ta-ną tę alejkę prowadzącą od furtki przez 8 m.b.kostki Bauma aż do drzwi wejściowych to zwieźmy te liście dwoma taczkami na tyły domu. Dosypmy trochę saletry wapniowej, bo z obornikiem nikomu się nie chce bawić. Przeszuflujmy. I miejmy na wiosnę pryzmę naturalnego nawozu, zamiast urządzać ofiarę całopalną w polietylenowych workach. [ws]