Nowatorskie, omszałe ściany
„Omszałość” sprawdza się w gotyckich powieściach i w piwnicach, gdzie dojrzewają niektóre gatunki wina; czasem jest do zniesienia (choć konserwator kręci głową) na murach zewnętrznych starych budynków, między kamieniami bruku. Wewnątrz domu zawsze jest czymś więcej niż porażką: jest zwiastunem katastrofy, wskazującym, że już nie o osuszaniu, a o wyburzaniu trzeba myśleć.
Czy rzeczywiście? Coraz więcej projektów domów jednorodzinnych zakłada zainstalowanie w living-roomie „mszystej ściany”: polska terminologia jest jeszcze niedopracowana, w powszechnym obiegu pozostaje angielskie „moss green wall”.
Moss green wall to nowa formuła zielenie w pomieszczeniu: już wcześniej umieszczano na ścianach plantacje „w pionie”, powieszone jak obrazy, z reguły jednak były to ekstrawaganckie rozwiązania wymagające dodatkowego nawodnienia, cotygodniowych przeglądów, delikatnej siatki zabezpieczającej, która chroniła pomieszczenie przed osypywaniem się ziemi i liści, ale jednocześnie nie najlepiej działała na same rośliny. Dopiero sięgnięcie po znanego również z polskich lasów chrobotka reniferowego ma szczątkowy system korzeniowy i jest w stanie całkowicie absorbować wodę z powietrza, rozwiązało to wyzwanie.
„Ścianki” z chrobotka, tworzone m.in. przez kalifornijskiego designera Erina Kinseya, są w dobrze doświetlonych pomieszczeniach praktycznie samowystarczalne: absorbują z powietrza wodę i dwutlenek węgla, przy okazji absorbując niemało pyłów. Osadzone w higroskopijnym, silikonowym żelu wykorzystywanym do upraw hydroponicznych, praktycznie się nie usypują, a wolne tempo wzrostu mchu sprawia, że nie jest konieczne pracochłonne „podstrzyganie”. Na ścianie mamy mech – ale przynajmniej nie zwieszają u nas liści nieśmiertelne paprotki!