Oczko puszczane z dachu
Dawniej lukarny służyły przede wszystkim jako narzędzie doświetlenia i ewentualnej wentylacji poddasza. Współcześnie, w epoce obfitości źródeł światła oraz okien uchylnych, nie jest to tak pilne. Właścicielom domów jednorodzinnych coraz częściej zależy jednak na urozmaiceniu linii dachu przy pomocy pionowych, łamiących monotonię linii okien. A skoro tak – czy miałoby sens umieszczenie w projekcie kojarzącego się z barokiem, lecz i z dachami XIX-wiecznych kamienic „wolego oczka”?
Te małe, okrągłe oczka, które „wolimi” ochrzczono najpierw po francusku (oil-de-bœuf) nie zawsze umieszczano na dachu: czasem pojawiały się w górnej części kondygnacji, czasem nad drzwiami, czasem wręcz – między ścianami działowymi we wnętrzu budynku (wówczas nieodmiennie w ozdobnej ramie). Czasem wręcz znajdowało się dla nich miejsce w ścianie kabiny statku – i, co zabawne, obowiązywała wówczas nazwa pierwszej potęgi morskiej, czyli brytyjska: polski „bulaj” to nic innego, jak spolszczone „bull’s eye”.
Geometria lukarny z wolim okiem nadal bywa wyzwaniem dla stolarzy i dekarzy, przy czym decydująca jest linia przenikania się owalu lukarny z głównym dachem: to, czy przejście krzywizn będzie „twarde” czy „zaoblone”. Pierwszym progiem jest zachowanie harmonijnej linii dachu. Drugim – odpowiednie ułożenie dachówek i innych elementów dekarskich. Trzecim – właściwe ułożenie okna.
Co można zyskać? Wdzięczny kształt – i fenomenalne doświetlenie. Dawne „wole oczka” rzeczywiście zmrużone były niczym oko szarżującego byka – bo technologia nie pozwalała na zbyt wysoki łuk, a niepewna konstrukcja generowała napięcia, których wynikiem było trzaskanie płytek szkła. Dziś zdarzają się łukowate lukarny przeszklone na całej frontowej powierzchni – to już nie „wole oczko”, ale po prostu wola skóra! [ws]