Odpływ szklanej fali
Łaska projektantów na pstrym koniu jeździ, wśród milionów nowo powstających budynków zawsze można będzie znaleźć taki, który idzie na przekór opinii i (na przykład) wynosi pod niebiosa tzw. „fasadę w baranka”. Ale sygnału, jaki płynie z Nowego Jorku, jednego z największych laboratoriów designu architektonicznego, nie należy lekceważyć: wygląda na to – i powinni to wziąć pod uwagę również autorzy projektów domów jednorodzinnych, chociaż zmiana te najpierw doszła do głosu w przypadku wysokościowców – że przeszklone fasady są coraz bardziej passé.
Przez lata wydawało się, że będzie inaczej, że dominacji szkła nic nie zagrozi: centra miast i podmiejskie uliczki połyskiwały „morskimi” odcieniami zieleni i błękitu: wielkie tafle szkła były (stosunkowo) tanie, (stosunkowo) bezpieczne, a przede wszystkim, co miało szczególne znaczenie w przypadku cienistych uliczek, ale i „ulic-kanionów” wielkich metropolii, dopuszczały niemal całe światło, jakie skąpo padało na położone niże piętra.
Kilkanaście miesięcy temu rozpoczął się jednak odwrót od tych przeszkleń. „To błękitnawe szkło jest dla mnie jak sprany dżins spodni za trzy dolary” – deklaruje Gregg Pasquarelli, kierujący pracownią SHoP Architects, która wznosi nad East River ciąg wysokościowców krytych płatami miedzi i betonem architektonicznym. Jeszcze ostrzej wypowiada się John Cetra, który odwołuje się w swoich projektach do bogatej tradycji pierwszej połowy XX wieku, która dała metropolii takie arcydzieła, jak Empire State Building i budynek Chryslera.