Pochwała żywopłotu
Nasadzeń drzew bronią wszyscy: dendrofile, esteci, przeciwnicy smogu, obserwatorzy ptaków i umiarkowana opozycja. Prawie wszystkim można by przyklasnąć, tym bardziej, że okres wczesnojesienny, jeszcze przed pierwszymi przymrozkami, jest jednym z wymarzonych na sadzenie. Ale – szczególnie, jeśli ktoś kieruje się troską o jakość powietrza w mieście lub na przedmieściach i dopracowuje projekt ogrodu przy domu jednorodzinnym – dlaczego nie żywopłot?
Liniowe, niewysokie nasadzenie, o uroczo polskiej (choć zaczerpniętej z francuskiego) nazwie, jest stare jak antyk i jak ogród: od zawsze służyły podkreśleniu osi kompozycji, wytyczaniu traktu spacerowego, dyskretnemu „naprowadzeniu” wędrowców i przechodniów, nienachalnej ochronie rzadszych okazów czy rzeźb. Wiecznie zielone (bukszpan, cis) lub rudziejące w sposób przyjemny dla oczu (grab) zawsze stanowiły estetyczny, niestarzejący się element krajobrazu.
W dzisiejszych czasach pojawiła się jeszcze jedna ich istotna funkcja: ochrona przed spalinami i ich odpowiednio szybkie wychwytywanie. Gazy emitowane przez samochody – tłumaczą badacze z Surrey University, którzy opublikowali nagłośniony niedawno raport na temat żywopłotów – rozpraszają się bardzo szybko, zgodnie ze swoją naturą: drzewa, nawet najsprawniejsze w wychwytywaniu pyłów i CO2, radzą sobie jedynie z promilami zanieczyszczeń: cała reszta składa się na smog. Położony o kilka metrów od ulicy żywopłot może być „pierwszą linią obrony”- i zwykle sprawdza się w tej roli doskonale.
Szczególnie dobrze – grab, ze względu na dużą powierzchnię liści emitujący wyjątkowo dużo tlenu, odporny na przesadzanie i przycinanie, wytwarzający odroślą korzeniowe, które sprawdzają się w mieście, gdzie niełatwo się zakorzenić. A gdy po stu lub więcej latach nieco się przerzedzi – warto pamiętać, że ma wyjątkowo dużą wartość opałową!