Pokojowa rewolucja
Tworząc projekt domu jednorodzinnego, architekci zwykle dość rygorystycznie definiują przeznaczenie poszczególnych pomieszczeń. Łazienka – to łazienka, sypialnia – to sypialnia. Wielofunkcyjność możliwa jest w salonie, ale i tu ma swoje granice. Nowojorski architekt Todd Bracher postanowił przełamać ten rygor – i na głośnych targach meblarskich w Kolonii zademonstrował „dom wolny od definicji”.
Konstrukcyjnie rozwiązanie wydaje się bez zarzutu: przeznaczona na wystawę przestrzeń podzielona jest przy pomocy drewnianych, łatwo przesuwalnych rusztowań, pokrytych gęsto utkaną tkaniną. Designer, rozmiłowany w metaforach organicznych, nazywa ją „skórą” – i wystarcza ona do wstrzymania przeciągów, zimnych podmuchów i kontrastowych zmian oświetlenia, zarazem pozwalając na wydzielenie wnętrz.
Najmocniejszą stroną prezentacji jest niewątpliwie ideologia – Bracher stale deklamuje o „konieczności odżegnania się od architektury i rozpoczęcia od zera”, „otwarciu się na interpretacje” i unikaniu „predefinicji”, do jakich, w jego przekonaniu, należą standardowe aranżacje przestrzeni. „Jak łóżko – to wezgłowiem do okna, a po dwóch jego stronach – stoliki nocne. Tak ma być?” – stwierdzał w rozmowie z portalem Dezeen.
Jedyny podział, jaki jest do przyjęcia dla projektanta, to umowne wydzielenie stref „spożywczej”, „higienicznej” i „relaksacyjnej”. Przestrzenie obszerniejsze i mniejsze, jaśniejsze i mniej oświetlone, definiowane są wyłącznie przez nagromadzone w nich – i łatwo przesuwane – sprzęty domowe. Czy jednak jest to aż tak wielka różnica w porównaniu z salą wystawienniczym w typowym domu meblowym? [ws]