Rozpacz dekarza
Zdarza się, że projekty domów jednorodzinnych przyjmują skomplikowany kształt. Dekarze mają na to sposoby, nauczyli się pokrywać blachą bardziej i mniej spadziste dacy, kopuły, wieżyczki. Ale co robić, jeśli dach domu przybiera kształt zmniejszających się przez iterację brył, w przekroju poprzecznym przypominających zębatą piłę?
Na taki pomysł wpadł kalifornijski architekt i designer Geoffrey von Oysen, w przeszłości uczeń Franka Gehry’ego, który otrzymał nader intratne zlecenie na rozbudowę letniej rezydencji w Malibu: dwoje prawników (klasyczny przykład DINKs) zapragnęło obok domu stworzyć przestrzeń dla prestiżowych klientów i narad grupy konsultantów. W iemjsce zwyczajowej „kostki” Oysen postanowił wznieść, jak to określa, „serię prostopadłościanów ściętych i zachodzących na siebie w sekwencji zmniejszających się modułów”, dodajmy – za każdą iteracją zmniejszających się o stopę w stosunku do maksymalnej wysokości budynku, dozwolonej na mocy planu zagospodarowania przestrzennego. Brzmi uczenie, z boku wygląda trochę jak dach XIX-wiecznejn fabryki, od wewnątrz – świetnie. Ale dach, co z dachem, na którym topolog potrafi się doliczyć przeszło stu płaszczyzn?
Pocieszenia mogą dostarczyć ściany zewnętrzne, wyłożone ciemnym cedrem, który kontrastować ma z redwoodem oryginalnej rezydencji. Zwraca uwagę podział wnętrza na „strefy funkcjonalne”: dyskretnych spotkań z klientami, kuchenną, lunchową, przyjęciową, służącą pracy z mediami. Ale – wzdycha dekarz – czy to wszystko nie mogło mieścić się pod jednym dachem?