Światełka i światła
Święta tuż, tuż: i znów przyjdzie wyciągać z garażu kłęby chińskich światełek, sprawdzać, czy pasują, dziwić się, że nie, i kupować kolejne metry na miejscowym bazarku. Znów sąsiedzi z drugiego końca uliczki postawią na dachu tego koszmarnego, obłażącego z farby bałwanka, a na łysej gminnej choince będą dzwonić sople z plastiku. Czy nie możnaby zamiast tego zaprojektować dla domu jednorodzinnego oświetlenia z klasą – choćby własnego trawnika, sadzawki, a bodaj i przepływającego nieopodal strumyka?
Jeśli ktoś planowałby takie działania na serio, warto zwrócić się do ekipy amerykańskiego artysty Leo Villareala, przedstawiającego się jako „artysta świateł” i dwóch londyńskich architektów z pracowni Davidson Sandilands, którzy wygrali przetarg na zainstalowanie systemów doświetlających na wszystkich kilkunastu londyńskich mostach przecinających Tamizę.
Sama formuła „oświetlania mostów” żywa jest od ponad wieku, ale rozmachu nabrała wraz z technologiami LED, nie wymagającymi wysokiego napięcia i wysokowydajnych instalacji. W iluminacjach nowego typu ważna jest przede wszystkim niezawodność urządzeń, długi czas gwarancji, odpowiedni dobór barw, natężenia światła i kąta jego padania. To tej technologii zawdzięczamy kolejne „parki fontann” i rozświetlone rzeki stołeczne.
W przypadku niewielkiego mostu doświetlenie pochłaniałoby nie więcej prądu niż mrugający renifer czy plastikowe drzewko – a korzyść dla wspólnoty sąsiedzkiej i jej wdzięczność byłaby z pewnością nieporównanie większa. [ws]