Sześcian do trzeciej potęgi
Współcześni koneserzy projektów domów jednorodzinnych żywią uzasadnioną niechęć do PRL-owskich „kostek”: niskie, przysadziste, z małymi oknami, z reguły obrzucone szarym lub co gorsza uróżowionym „barankiem” stanowiły jeden z najgorszych możliwych pomysłów na to, jak wyglądać może dom, nawet, jeśli ich kształt można było wytłumaczyć rygorami „gospodarki niedoboru”. Ale jeśli po kształt sześcianu bierze się Pezo von Ellrichshausen i mnoży go, i podnosi do kolejnych potęg – warto przyjrzeć się ostatecznemu wynikowi.
Mimo, że struktura wzniesionego budynku jest wyjątkowo przejrzysta, trudno w pierwszej chwili zorientować się, „co się na czym trzyma”: ułatwia to dopiero widok modelu i rzutów aksonometrycznych: Nida House rozpięta jest na kilku wyrastających z siebie dynamicznie ramkach, opartych z kolei na mocnych kolumnach i dźwigarach. Minimum surowca, maksimum efektu – na wzniesienie trzypiętrowej rezydencji zużyto dwukrotnie mniej żelazobetonu niż na przeciętny budynek na tej samej podstawie, co Nida House, lecz nie rozszerzający się ku górze. Cała reszta to przepierzenia ze zbrojonego szkła, ujętego w mocne ramy z drewna tekowego „Carbon footprint” jest więc minimalny. Wszystkie poziomy budynku połączone są szerokimi, spiralnymi schodami (i małą windą do przewożenia przedmiotów, pozostają z czasu remontu).
Idea „odwróconej piramidy”, entasis, wyjątkowo przemawia zarówno do zmysłu równowagi, jak do poczucia harmonii: wszyscy goście Nida House najdalej po kwadransie spieszą na najwyższe piętro, gdzie czują się jak platformie widokowej pośrodku lasu: nic nie przypomina ich, że pod nogami mają dwa piętra.