Tam w krainie buczynowej
Pompy ciepła, gaz płynny, piece na paliwo stałe… A i tak w zdecydowanej większości projektów domów jednorodzinnych pojawia się kominek. Trudno się temu dziwić: to nie snobizm, to atawizm: dobrze nam jest przy otwartym ogniu.
Pytanie, jak, a przede wszystkim czym go podsycać? O sposobie palenia w piecach pisze się wiele, wiedza o tym, że warto rozpalać ogień „od góry”, a nie od dołu stosu, jest już dość powszechna. Ale czym palić? Ilość sprzedawanej ciągle w Polsce sośniny, a także skala wydatków na czyszczenie kominów z sadzy pokazuje, że nadal nie zawsze udaje się właściwy wybór. A przecież odpowiedź jest prosta: buk.
„Król karpackich lasów”, uprawiany od stuleci również na nizinach, ma niemal dwukrotnie większą wartość kaloryczną niż topola (3091 Kcal/m3 vs. 1724 Kcal/m3). Pali się niemal bez wydzielania żywic, bez nagaru, pozostawiając czysty, wonny, wartościowy w nawożeniu popiół.
Kubik (czyli metr sześcienny; warto pamiętać, że kontaktujemy „lity” metr sześcienny, a nie tzw. metr przestrzenny, czyli stos o rozmiarach 1 m x 1 m x 1 m, w którym mieści się zaledwie ok. 0,65 m3 drewan) buczyny kosztuje tej jesieni w składach leśnych w granicach 170-185 zł. Oczywiście, jest to proporcja mniej korzystna niż przy paleniu gazem: ale o wiele bardziej opłacalna niż „wiązki” sośniny czy nawet dębiny, oferowane w marketach budowlanych i na stacjach benzynowych. Jeśli jeszcze uda nam się właściwie leżakować drewno – korą do dołu, w przewiewnych stosach – będzie tylko zyskiwać na wartości. [ws]