Wojna podjazdowa o klimatyzację
- Za ciepło. – Za zimno. – Wyłącz to wreszcie! – Dajcie spokój, bez klimatyzacji można oszaleć! Takie rozmowy znamy zwykle z redakcji, z urzędu, ale zdarza się, że i w domu jednorodzinnym podchody o pilota do klimatyzacji angażują nie mniej niż o tego, którym zmienia się kanały telewizyjne.
Czy da się z tym coś zrobić, prócz wzajemnej wyrozumiałości i swetra na podorędziu? Wiadomo, że różne mamy systemy termoregulacji, różną wrażliwość na temperaturę i różnie ustawiony próg odczuwania chłodu. Co więc począć z sytuacją, gdy w tym samym pomieszczeniu jedni się pocą, drudzy zaś – dygocą?
Rozwiązanie może tkwić o krok. Pisaliśmy o nim przed kilkoma miesiącami jako o pewnej koncepcji teoretycznej, o projekcie: okazało się, że można ją już dziś wprowadzić w życie. Włoski architekt Carlo Ratti zmodernizował pałacyk na obrzeżach Turynu, wprowadzając doń system, który określił mianem „Office 3.0”, w ramach którego każdy pracownik porusza się we własnej „bańce klimatycznej”.
Jak udało mu się to osiągnąć? Nowi pracownicy bardzo precyzyjnie, metodą prób i błędów, określają swoje temperatury, przepływu powietrza, jego wilgotności i natężenia światła. Parametry te są zapamiętywane i „przypisywane” poszczególnym osobom, następnie zaś system czujników śledzi, jak poruszają się one po budynku – rozproszone wentylatory, końcówki klimatyzatorów i punkty oświetleniowe dostosowują się do każdego nowego użytkownika, który znajdzie się najbliżej. Koncept ten został nazwany przez Rattiego „bańką” (environmental buble) – i, co najdziwniejsze, mimo dokonującej się co i raz zmiany parametrów, najwyraźniej się opłaca: zużycie prądu przez urządzenia klimatyzacyjne i oświetleniowe jest niższe niż w przeciętnym biurowcu.
Kiedy uda się to rozwiązanie przeszczepić do domów prywatnych? [ws]