Zwody na dachu
Pod koniec budowy domu jednorodzinnego, gdy stan konta jest bliski zeru, pojawia się zwykle pokusa, by zrezygnować z instalacji odgromnikowej: w okolicy tyle jest wysokich drzew, masztów telefonii komórkowej, wieża kościoła – jakby co, to one ściągną piorun..
Niekoniecznie. I żaden ubezpieczyciel nie ulituje się, jeśli piorun kulisty rozwali nam kominek, podpali sadze i porani odłamkami. Naprawdę, lepiej odżałować te trzy tysiące.
Tym bardziej, że konstrukcje odgromnikowe są zdumiewająco proste i na dobrą sprawę nie zmieniły się od 260 lat, czyli od doświadczeń najbardziej znanego Benjamina Franklina i jego czeskiego kolegi i prekursora, Prokopa Divisza. Zabawne: więcej dokonano w dziedzinie izolacji i zabezpieczania przed rdzą przewodów niż w dziedzinie samej idei zapobiegania idei pioruna. Do dziś nie rozstrzygnięto dzielącego ongiś Koronę Brytyjską i amerykańskie kolonie sporu, czy czubek piorunochronu powinien być zaostrzony, czy wręcz odwrotnie, zaokrąglony. Nie udało się też wypracować żadnej alternatywnej, a sprawdzonej naukowo strategii: „rozrzedzania” piorunów w Stratocumulusach lub tworzenia dla nich, przy użyciu lasera, plazmatycznego „kanału”, którym docierałyby do przeciwnie zjonizowanego ładunku w ziemi.
Póki co, pozostaje fachowiec, kilkadziesiąt metrów mocnego, ocynkowanego drutu na tytułowe „zwody”, czyli siatkę rozpiętą na dachu, która ma za zadanie przejąć energię elektryczną pioruna i przewody odprowadzające, oraz – to inny smaczny termin – „uziom”, czyli rodzaj kotwicy, po której ładunek schodzi do gruntu i tam neutralizowany jest przez przeciwny ładunek elektryczny Ziemi.
Uziom jak się patrzy (źródło: WIkipedia)
Założenie całego systemu trwa kilka godzin, największa strata dla integralności konstrukcji domu to zrycie rabat kwiatowych pod uziom. A tzw. strzałek piorunowych, czyli fulgurytów – tworów ze stopionego szkliwa krzemionkowego, powstających w piasku po uderzeniu pioruna – lepiej szukać na plaży niż na własnym podwórzu. [ws]