Domy, których się ogień nie ima
Marzenie o „domu odpornym na pożar” żywe jest od zawsze, na równi z lękiem przed „ogniem”. Dachówka zamiast strzechy, cegły zamiast tarcicy – to wszystko zwiększało bezpieczeństwo. Ale trzeba było dopiero fali suszy i pożarów w Kalifornii, by pojawiły się projekty domów jednorodzinnych, które naprawdę są w stanie bez żadnego uszczerbku oprzeć się pożodze.
Oczywiście, szansę na taką rewolucję dał materiał stosunkowo nienowy, bo beton: już ponad sto lat temu, w roku 1907, Frank Lloyd Wright, nieznany jeszcze wówczas jako geniusz modernizmu, na łamach „Ladies’ Home Journal” zachwalał swoje projekty „ognioodpornych domów za 5 tysięcy dolarów”. Projekty tanich i przestronnych domów ceglanych kosztowały jednak wówczas ok. 3,5-4 tys. dolarów i inicjatywa Wrighta nie spotkała się z masowym odzewem, chociaż i dziś przyjemnie spojrzeć na elegancję skreślonej przezeń bryły, zapowiedź późniejszej sławy.
(Projekt Wrighta z 1907 r., źródło: Wikipedia)
Boom w dziedzinie „ognioodpornych domów” jest jednak kwestią ostatnich kilku lat, i to nie tylko za sprawą rewolucji materiałowych, choć nie są one bez znaczenia. Jak się okazuje, równie poważnym bodźcem, skłaniającym zleceniodawców do zamawiania projektów domów odpornych na pożar, okazała się… polityka towarzystw ubezpieczeniowych i sytuacja na kalifornijskim rynku nieruchomości. Kolejni pogorzelcy, których wobec katastrofalnej suszy, utrzymującej się od kilku lat w południowo-zachodniej częście USA nie brakuje, przekonywali się, że niezwykle trudno jest korzystnie sprzedać pogorzelisko, tj. szczątki domu wraz z działką budowlaną. Ceny terenów raz doświadczonych ogniem są niskie, chętnych na zakup pogorzeliska brakuje, ubezpieczyciele zaniżają odszkodowania, procesy trwają latami. Znacznie bardziej korzystne jest wzniesienie domu od nowa na posiadanej już na własność działce (nie bez znaczenia jest polityka towarzystw ubezpieczeniowych, które chcą przeciwdziałać wyludnianiu się Kalifornii). Ciężko doświadczeni pogorzelcy wiedzą jednak, co stanowi dla nich największe zagrożenie.
Właścicieli, którzy decydują się na taki krok jest tym więcej, im bardziej powszechne jest doświadczenie pustoszących pożarów (stanowy departament ochrony środowiska szacuje, że aż 12 z 20 największych pożarów, jakie miały miejsce w Kalifornii od 1920 roku, wybuchło w ostatnich pięciu latach: w tym, który szalał wiosną 2014 zniszczonych zostało blisko 8 tys. domów). Dewiza, która przyświeca autorom projektów, brzmi lapidarnie: no wood, żadnego drewna! Jest ono wykluczone nie tylko jako element wystroju (sidingi, balkony, balustrady): nie ma również mowy o klasycznej stolarce budowlanej, drewnianych meblach ogrodowych, ba – drzewach w ogrodzie, przynajmniej większych i żywicznych: zalecane są ogrody zen bądź eksponujące rośliny sucholubne, o które w tym klimacie nietrudno.
Skoro nie drewno i nie cegła, to co? Odpowiedź jest zazwyczaj trójelementowa: beton stosowany w technologii „wypełnianych styropianowych pustaków” (insulated concreto forms, ICF), stal i podwójne okna z grubszego niż zwykle, hartowanego szkła w stalowych ramach. Do tego – poprowadzone pod ziemią głębiej niż zwykle zasilające posesję instalacje wodne i elektryczne, awaryjny system zraszaczy ustawionych nietypowo, bo z dyszami skierowanymi na dom, nierzadko pamiątka z europejskiego średniowiecza, czyli.. fosa.
Takie technologie narzucają stylistykę: dominuje konstruktywizm i minimalizm „z ducha Wrighta”: duże płaszczyzny, zwarte bryły, niewiele szczegółów. Ale w Kalifornii nie brakuje entuzjastów tego rodzaju rozwiązań tym bardziej od czasu, gdy okazało się, że zastosowane w nowym celu znane już technologie sprawdzają się: styropian, z którego powstają wypełniane betonem bloczki ICF jest niepalny, ściana z tego rodzaju materiałów wytrzymuje nawet ośmiogodzinny napór ognia bez utraty swych właściwości czy rozhermetyzowania wnętrza: podobnie stalowe drzwi i podwójne okna.
Te argumenty przekonują, szczególnie, kiedy nie ma miesiąca, żeby w serwisach informacyjnych nie pojawiła się kolejna wiadomość o „ognioodpornym” domu, wznoszącym się jako jedyny nad pogorzeliskiem: szczególną sławą cieszy się John Belles ze stanu Waszyngton, który wzniósł swoją „betonową kopułę” jeszcze w roku 1999, na długo przed suszą, ale i przez popularyzacją technologii ICF: w pożarze, który spustoszył jego hrabstwo, ucierpiały jedynie jego doniczki z pelargoniami…
(dom Johna Bellesa po pożarze, źródło: KXLY)
Fachowcy od ochrony przeciwpożarowej podkreślają wprawdzie, że „nie istnieją domy całkowicie ognioodporne, a gdyby istniały – nie chcielibyście w nich mieszkać, gdyż byłyby podziemnymi bunkrami bez okien”, a mieszkańcy betonowych twierdz i tak często bezpośrednio po pożarze zmuszeni są opuścić swój dom na jakiś czas (nie działa infrastruktura wodna, kanalizacyjna i elektryczna, zniszczone są drogi dojazdowe). A jednak ognioodpornych domów na zachodzie USA z każdym miesiącem przybywa. (ws)