Miasta XXI wieku (1): kopytka, czułki i skrzydła
Jeszcze kilka lat temu do najbardziej obiegowych opinii w rozmowach o współczesnych miastach należało przekonanie o „wyparciu przyrody” z ich obszaru: być może na miejscu byłby termin „deanimalizacja”? Powszechnie mantrowano o „betonowej dżungli”, o kurczących się parkach, a Kurt Vonnegut, ze swoim niepowtarzalnym czarnym humorem, pisał o dogu, mieszkającym w apartamentowcu na Manhattanie, który załatwiał się do brytfanki, siedział całe dnie sam w mieszkaniu i miał mnóstwo czasu, by zastanawiać się nad sensem swego psiego życia.
To się zmieniło: niezależnie od tworzenia nowych terenów zielonych, do kultywowania w parkach „dzikości”, która wpływa na biodywersyfikację, coraz więcej też zwierząt, by tak rzec, pleno titulo, i to nie w ogrodach zoologicznych czy cyrkach: pełniących konkretne role na rzecz społeczności miejskich i „reintrodukowanych” w pełnej chwale, stanowiących funkcjonalną część nowoczesnego miasta.
Powozów konnych już nie ma (lub stanowią wonne decorum staromiejskie), nie ma w granicach miasta ferm, mleczarni, ani rzeźni – ale są lotniska, nieużytki i trudno dostępne tereny zielone. Rosnąca liczba władz municypalnych w Stanach i w Kanadzie doszła w ostatnich latach do wniosku, że długookresowo znacznie lepszym i bardziej ekologicznym rozwiązaniem niż wielofunkcyjne i spalające mnóstwo ropy kosiarki do trawy są owce, lamy i kozy. O przejrzystość łąk otaczających jedno z największych lotnisk świata, O'Hare International Airport w Chicago, dba już stado liczące przeszło 300 sztuk.
Zwierzęta trzymają również w ryzach, zgodnie ze starą Hobbesowską prawdą, inne zwierzęta: nie tylko na lotniskach, ale i w centrach miast reintrodukowane są sokoły, które odstraszać mają stawa mew, rybitw i przede wszystkim – gołębi. W Kalifornii ptaki rutynowo już wynajmowane są przez zarządy lotnisk, miast i marin od ptaszników, którzy przygotowują je do niełatwej służby. Miasto polega na zwierzętach – nawet w tak mało apetycznej, a kluczowej dla władz municypalnych sprawie, jak zagospodarowywanie śmieci. W badaniach, przeprowadzonych przez entomolog Elsę Youngsteadt z North Carolina State University udowodniono, że stworzenia, na które dotąd polowały zastępy deratyzatorów i specjalistów od wojen z mrówkami, też mają swoje zastosowania: tylko na odcinku jednej przecznicy Manhattanu (którą upstrzono czujnikami, by móc ocenić ich dokonania) mrówki, wieloszczety i muchy, z niewielkim wsparciem szczurów, uporały się z przeszło toną pożywienia!