Zielone dachy
Czasem taki dach pojawia się, gdy szczęśliwy właściciel doczeka szlachetnej patyny na miedzianej kopule. Ale coraz częściej mówiąc o „zielonych dachach”, projektanci budynków mają na myśli warstwę gruntu lub innego podłoża, na którym sadzona jest roślinność. Plusów takiego rozwiązania są tuziny: tak izolowany dach jest tańszy, szczelniejszy, energooszczędny, absorbuje wodę deszczową i jest niesłychanie wprost ceniony przez ekologów: dzięki takim rozwiązaniom słabnie efekt „miejskiej wyspy ciepła”. Mają one tylko jedną wadę: są droższe.
Co powinien wziąć pod uwagę twórca projektu domu jedno- lub wielorodzinnego, wychodząc naprzeciw oczekiwaniom zleceniodawcy? W zasadzie tylko dwie rzeczy: większy ciężar płaskiego dachu i konieczność zwrócenia wyjątkowo dużej uwagi na szczelność. Ciężar wzrasta proporcjonalnie do grubości i rodzaju podłoża: zioła można sadzić już na dwu-trzycentymetrowej warstwie gruntu, krzewy wymagają go czterokrotnie więcej, w żadnym wypadku nie obejdzie się jednak bez kolejnych warstw: filtrującej, drenażu, zabezpieczającej (rozrastające się korzenie mogą skutecznie rozsadzić strop), wreszcie termo- i hydroizolacyjnej. Koszt budowy takiego dachu wzrosnąć może nawet dwukrotnie.
Ale też entuzjaści zielonych dachów prześcigają się w wyliczaniu kolejnych atutów. Warstwa roślin i ziemi znakomicie wchłania, przejmuje i wykorzystuje nadmiar wody z opadów (z trochę podobnym fenomenem mamy do czynienia w przypadku tzw. terenów zalewowych, które chronią doliny przez powodziami). Rośliny dzięki parowaniu fantastycznie chłodzą dach (a co za tym idzie, budynek – znacznie skuteczniej niż większość systemów klimatyzacyjnych) Pochłaniają promieniowanie UV – chroniąc wszelkiego rodzaju spoiwa, zwykle po pewnym czasie rozkładające się pod działaniem promieni słonecznych. Dach okryty roślinami i ziemią ma często kilkukrotnie wyższą żywotność, sięgającą kilkuset lat. Trawniki na dachu wiążą wodę, CO2 i inne zanieczyszczenia, obniżając temperaturę rozpalonych w lecie miast. A jeśli ktoś ma ochotę spróbować podniebnych ziemniaków czy truskawek – też nie można mu przecież tego zabronić...
W Polsce od lat najgłośniejszą realizacją z „roślinami na dachu” jest Biblioteka Uniwersytetu Warszawskiego: zanim jednak z dumą zaprosimy tam znajomych, łudząc się warszawskim nowatorstwem, warto zdać sobie sprawę, że w Stanach Zjednoczonych podobną okrywę ma większość bibliotek uczelnianych, setki budynków użyteczności publicznej, a nawet fabryk. Co dach – to styl: filia stanowego uniwersytetu nowojorskiego w Syracuse pokryta została roślinami wydmowymi znad jeziora Ontario, Kalifornijska Akademia Nauk obsadzona została szczególnie „wytrwałymi” gatunkami (z dużą domieszką chwastów) tak, by ograniczyć do minimum wydatki na podlewanie i konserwację; na dachu Muzeum II Wojny Światowej w Ontario szumią w lecie łany zboża...
Projekt takiego dachu musi w zasadzie uwzględniać jedno: studia wytrzymałościowe i dodatkowe membrany wodoszczelne. Ale jeśli wznosimy dom jednorodzinny, projekt może być znacznie prostszy: w Skandynawii od czasów głębokiego średniowiecza wznoszono domy kryte płatami kory brzozowej, a następnie płatami torfu. Porastały w ciągu jednego sezonu letniego i służyły za ulubione miejsce wypasu kóz. Można się na nie natknąć w co drugiej, trzeciej wiosce: są szmaragdowozielone od góry i suche – suchusieńkie – w środku. I ciepłe. (ws)