Jak odczadzić Polskę?
Smog i, szerzej, zanieczyszczenia powietrza stały się tej zimy – wreszcie! – tematem, którzy przedarł się do świadomości Polaków. Można się zastanawiać, na ile stało się tak za sprawą rzeczywiście gorszego niż w poprzednich latach stanu powietrza i środowiska, na ile – większej świadomości ekologicznej dziennikarzy i słuchaczy/czytelników, na ile zaś mamy do czynienia z mocną kampanią medialną lub wręcz „czarnym PR-em”, mającym za zadanie zwiększyć poczucie zaniepokojenia obywateli Rzeczpospolitej. Nikt jednak nie neguje że problem zanieczyszczenia powietrza jest bardzo poważny, że normy przekraczane są drastycznie nie tylko w Krakowie, ścisłym centrum Warszawy czy Nowym Targu, ale w kilkudziesięciu największych miastach Polski i tysiącach mniejszych miejscowości.
Spór toczy się również o przyczyny takiego stanu rzeczy – i tu również nie ma jednoznacznych odpowiedzi: jedni winią zań przede wszystkim zwiększony ruch samochodowy, drudzy – zabudowywanie miast, prowadzące do likwidowania „klinów napowietrzających”, trzeci winią opalanie domów jednorodzinnych szkodliwymi lub wręcz trującymi substancjami (na pierwszym miejscu wymienia się przysłowione już opony czy butelki PET, ale przecież laminaty czy płyty paździerzowe mogą być niemal równie zgubne), inni jeszcze – sięganie po węgiel kamienny, szczególnie ten gorszej jakości. Znów jednak – wszyscy zgadzają się, że dotychczasowy model ogrzewania domów jest chybiony i potencjalnie niebezpieczny.
Jak to zmienić? W sieciach społecznościowych nie brak populistycznych oskarżeń o to, że „politycy nic nie robią”, każdy jednak, kto bodaj trochę orientuje się w mechanizmach funkcjonowania państwa zdaje sobie sprawę, że margines działania władz jest w tym przypadku dość wąski. Politycznie – nie sposób wyobrazić sobie stworzenia służb, posiadających uprawnienia do kontrolowania jakości pieców i opału, co w praktyce oznaczałoby konieczność dokonywania tysięcy przeszukań gospodarstw domowych każdego dnia (dopieroż posypałyby się oskarżenia o „dyktatorskie zapędy rządu”, które i tak można nieraz usłyszeć od opozycji!). Finansowo – nawet kraje dużo zamożniejsze od Polski nie udźwignęłyby kosztów modernizacji systemu grzewczego w milionach gospodarstw domowych (jak zresztą miałoby się to dokonać? Czy władze miałyby finansować koszt zakupu i instalacji nowego sprzętu grzewczego? I w jaki sposób bez dokonywania rewizji – patrz poprzednie zdania – mogłyby zwertyfikować istnienie i zakup nowego sprzętu?).
Czy to oznacza, że sytuacja jest beznadziejna? Niekoniecznie: Ministerstwo Rozwoju pracuje nad rozporządzeniem dotyczącym kotłów, które – jak poinformowała kilka dni temu podsekretarz stanu Jadwiga Emilewicz – ma szanse wejść w życie 1 października, czyli praktycznie na chwilę przed rozpoczęciem kolejnego sezonu grzewczego. Jego najważniejszym elementem ma być zakaz wprowadzania do obrotu handlowego kotłów innych niż V klasy. W takich kotłach wyeliminowana jest możliwość spalania odpadów stałych: wszystkie one mają podajnik ślimakowy lub tłokowy i nie posiadają drugiego (awaryjnego) paleniska. Ministerstwo Rozwoju ma też nadzieje na wprowadzenie zakazu sprzedaży indywidualnym odbiorcom paliwa stałego najniższej jakości: tzw. flotów i mułó1) kopalnianych. Można je będzie spalać w dużych zakładach i elektrociepłowniach, dysponujących sprzętem odpylającym.
Zakazy to kij, a marchewka? O nią zawsze trudniej, ale władze pracują nad systemowym planem wsparcia termomodernizacji: jak się ocenia, ponad połowa wolno stojących domów jednorodzinnych jest niewłaściwie izolowana, posiada rażące szczeliny, mostki cieplne i narażona jest na przemarzanie – a w konsekwencji ich mieszkańcy używają znacznie więcej opału, by uzyskać znośny standard życia. Jeśli powiodą się te dwie inicjatywy, plus program dopłat do opału dla najuboższych – może uznać to będzie można za początek zmiany na lepsze. [ws]