Ramka jak wafel
Ekolodzy, urbaniści, ale i ekolodzy biją na alarm: niewiele jest dziedzin produkcji równie kosztownych i „śmieciotwórczych”, co budownictwo. Nieraz wymienia się jako najbardziej zanieczyszczające branże rafinowanie ropy, flotację ziem rzadkich czy syntezę substancji chloroorganicznych, ale są to aktywności mimo wszystko „elitarne” w porównaniu z branżą budowlaną: mieszkać musi każdy, więc w każdym mieście i osadzie piętrzą się na wysypiskach stosy gruzu, skutych cegieł, przyciętej na teapie wykończeniowej pianki termoizolacyjnej, arkusze niepotrzebnej już papy. To na etapie budowy, bo gruzu i odpadów pochodzących z rozbiórki starych domów nie ma nawet co wspominać. Dość powiedzieć, że w dużych miastach, i to nie tych, które „zmieniają skórę” co kilka lat, jak rozwijające się metropolie, lecz w tych normalnych, ustabilizowanych, odpadki związane z budownictwem stanowią 60 proc. miejskich zanieczyszczeń.
Co można z tym robić, skoro nie uśmiecha się nam ani koczownictwo, ani mieszkanie w namiotach, ani wreszcie zasiedlanie kontenerów, wbrew modzie miejskiej, która forsuje podobną koncepcję od kilku lat? Urbaniści a bardziej jeszcze teoretycy budownictwa od lat opowiadają się za wznoszeniem budynków (przemysłowych, użytkowych, ale przede wszystkim jednorodzinnych – wspomniana technologia najlepiej sprawdza się na wysokości do czterech pięter) w technologii „lekkich ram”: stosunkowo cienkich, strukturalnych (szkieletowych) konstrukcji wypełnianych substancją izolującą, z zewnątrz okładanych również cienką warstwą cementu, tynku, od wewnątrz zaś – zdrowym a przedtworzonym materiałem drewnianym w rodzaju sklejki lub płyty spilśnionej, względnie płyt OSB.
W Stanach triumfy święcą „wafle” z drewna, w Europie – stalowe. Jedne i drugie mają liczne przewagi nad technologiami tradycyjnymi: są łatwiejsze w obróbce, w rozbiórce, przede wszystkim zaś – zarówno stal, jak drewno ram nadają się do ponownego wykorzystania!