W cieple własnej makulatury (1)
Wczesnojesienny ziąb, pasje ekologiczne, marzenie o ćwiczeniach fizycznych, które nie są podejmowane "na sucho", tylko prowadzą do rzeczywistej, pożytecznej zmiany, niechęć do stosów papierów, które w najlepszym razie można oddać do sortowania, albo wieźć wiele kilometrów do punktu skupu - wszystko to może nas skłonić do uruchomienia domowej produkcji brykietów z papieru. To dobry pomysł, to nawet świetny pomysł - ale warto rozważyć "schody", na jakie możemy się natknąć.
Przepis, przynajmniej taki, jaki znaleźć można na każdym forum, jest prosty: namoczyć w wodzie papier (najchętniej gazetowy, najmniej chętnie kredowy) i tekturę w proporcji 500 kg papieru na 1000 litrów wody: mieszać i rozgarniać, aż powstanie jednolita pulpa, następnie zaś wyciskać w brykieciarce (im silniej, tym lepiej), podsuszyć na słońcu i wietrze = po czym do kominka będzie jak ulał!
To wszystko prawda, nawet, jeśli uwzględnić trzeba jeszcze garść zastrzeżeń: rzecz jasna, w grę nie wchodzi papier foliowany, tj. po kartonach spożywczych. Jeśli dodamy papier gazetowy - tak BARDZO eko to już nie będzie, ze względu na zaarty w farbie drukarskiej ołów. Koniecznie trzeba dodać jeszcze jakiejś substancji, łatwopalnej i polepszającej spalanie: to mogą być suche liście lub trawa (które jednak trzeba przedtem przesuszyć), słoma (na wolnym rynku coraz droższa), drobne gałązki (posiekane) lub miał węglowy.
Mieszać i rozgarniać? Hm, to świetnie wychodzi w małej miseczce: nawet, jeśli do wody wrzucimy nie 500, lecz 50 kg papieru (w odpowiedniej proporcji, rzecz jasna), to pulpa ta będzie stawiała solidny opór - porównywalny z tym, jaki czujemy próbując wymieszać łopatą - ot, tak na szybko, by nie brudzić ani nie wypożyczać i transportować betoniarki - "trochę" cementu, wody i piachu, ot tak, dla utwardzenia jednego słupka bramy. Może okazać się konieczne sięgnięcie po mieszarkę nakłądaną na wiertarkę (a wtedy koszty już rosną..) lub wręcz sięgnięcie po profesjonalną mieszarkę.
Gdzie mieszać? Pewien forumowicz usiłował zrobić to w wannie - i skończyło się na jej lakierowaniu: zwykłe mycie w żaden sposób nie pomagało, farba drukarska ma świetne powinowactwo do wody. Musi to być plastikowa beczka lub stara wanna ustawiona gdzieś w lamusie na tyłach domu - no, a wtedy nie warto sięgać po niewielką ilość papieru.
A, jeszcze o papierze: oczywiście, jeśli wrzucimy go do beczki lub wanny "ot, tak", i zalejemy wodą, mieszanie będzie pięciokroć trudniejsze: te nasiąknięte, śliskie, ciężkie, ochlapujące nas zimną i brudną wodą arkusze... Nienienie, koniecznie należy je przedtem rozdrobnić.
Ba, ale jak? Jeśli papier pochodził z niszarki - świetnie, to wystarczy. Jeśli mamy w domu niszczarkę i nie żal nam prądu możemy spędzić słoneczne przedpołudnie przepuszczając przez nią gazetki i stare koperty: z tekturą już się to nie uda. Komu miły czas, może spróbować rozdrabniaczki do gałęzi (=> koszty!), zaprząc do niewolniczej pracy przy skubaniu papieru własną dziatwę lub dowiedzieć się, czy jakaś znajoma papiernia ma do pożyczenia tzw.
"wilka", czyli urządzenia do rozdrabniania dużych ilości papieru. Jeśli nie, pozostaje samodzielne skonstruowanie grubo tnącej gilotyny (może uda się kupić jakąś złomowaną?) lub przystosowanie do tego celu siekiery na wysięgniku, z tych, które nieraz instalowane są do rozszczepiania stawiających opór pieńków.