WORP, MZP, MRP, PZRP…
Nie brzmi to najlepiej: „Worp” jak ryk przedpotopowego potwora, „PZRP” – jak zamaskowana nazwa partii-nieboszczki. A jednak bez pakietu tych czterech narzędzi nie warto decydować się na budowę domu jednorodzinnego. Są one skuteczniejsze niż polisa ubezpieczeniowa i niż wał przeciwpowodziowy, choć ważą tyle co kilka kartek papieru. No tak, to trzy mapy: wstępnej oceny ryzyka powodziowego (WORP), zagrożenia powodziowego (MZP), ryzyka powodziowego (MRP) oraz plan zarządzania ryzykiem powodziowym (PZRP).
Kluczowa jest mapka MZP – cenna zarówno dla mieszkańców, jak dla aktuariatu ubezpieczeniowego, ponieważ szacuje prawdopodobieństwo wystąpienia powodzi raz na 500, 100 i 10 lat – czyli, w kategoriach ubezpieczeniowych, wysokie, średnie i niskie. Nie są to przy tym dane ograniczone do suchego prawdopodobieństwa: MZP, na podstawie wyników uzyskanych w wyniku laserowego skanowania powierzchni Polski z powietrza, szacują zarówno głębokość zatopienia terenu, jak prędkość przepływu wody w przypadku powodzi. To kwestia kluczowa: czym innym jest przecież fala, która lekko rozmyje rabaty, czym innym – potok, uderzający w posesję.
Lektura tego rodzaju map jest tym ważniejsza w obliczu faktu, że coraz częściej oferowane są działki budowlane na obszarach niedawno odrolnionych – nie, jak dotychczas, w trybie odrolnienia pojedynczej działki, lecz systemowo: na obszarach do niedawna czysto wiejskich. Na obszarach tych, oczywiście, istniały systemy melioracyjne (nieraz pozostawiające wiele do życzenia), jednak były one tworzone z uwzględnieniem naturalnej retencji pól i obszarów leśno-uprawnych. Status takich terenów zmienia się radykalnie wraz z pojawieniem się wyasfaltowanych dróg i placów, gęstą zabudową szczelnymi budynkami dawne rowy melioracyjne po prostu nie mają odpowiedniej przepustowości, by odprowadzić skokowo rosnący spływ powierzchniowy. Drugim, pogarszającym jeszcze sytuację czynnikiem jest dokonująca się zmiana klimatu: w ciągu ostatnich dwóch dekad skokowo wzrosła częstotliwość pojawiania się konwekcyjnych chmur opadowych, a co za tym idzie, opadów burzowych. Nawet w miastach kanalizacja, zaplanowana zwykle w pierwszej połowie XX wieku, nie była przystosowana ani do wzrostu liczby mieszkańców, ani do zmiany charakteru opadów – a co dopiero w przypadku quasi-wiejskiego systemu melioracyjnego.
Co może być w tej sytuacji rozwiązaniem? Lektura map, unikanie wszelkich terenów zalewowych lub choćby potencjalnie narażonych na powódź, a w dalszej kolejności – uwzględnienie w przypadku prac melioracyjnych i ziemnych lekkiego „wyniesienia” domu. Przede wszystkim jednak – o czym więcej pisać będziemy w przeszłości – wystrzeganie się wszelkiego rodzaju powierzchni pokrytych nawierzchnią nieprzepuszczalną. Żwir, geowłóknina, różnego rodzaju kratownice – to rozwiązania przyszłości.