Niebiescy, żółci i zieloni, czyli nareszcie segregacja!
Tak, ten tytuł to oczywista prowokacja: idzie o wprowadzenie od pierwszego lipca na terenie całej Polski Wspólnego Systemu Segregacji Odpadów, czyli WSSO. Niby od ćwierć wieku jednym z najpopularniejszych znaków naszej nowej ikonosfery są trzy tworzące krąg strzałki, symbolizujące „surowce nadające się do recyclingu”, niby kolejne gminy wprowadzają kolorowe kosze – a i tak pan śmieciarz z MPO, podjeżdżający na nasze podwórko, skądinąd przesympatyczny człowiek, puszcza oko do moich zapatrzonych w śmieciarkę dzieci – po czym zawartość kontenera z napisem „odpady suche” ląduje w tym samym brzuchu maszyny, gdzie przed chwilą powędrowały „makulatura” i „odpady organiczne”. Taki lajf…
Czy jest szansa, że WSSO to zmieni? Owszem, pewna jest – bo po raz pierwszy system jest całościowy, obejmujący śmieci produkowane przez poszczególne gospodarstwa domowe ograniczone do mieszkań lub domów jednorodzinnych, firmy odbierające i dodatkowo segregujące śmieci, wysypiska i przetwórnie.
Kampanie informacyjne dopiero ruszają, istnieje perspektywa, że w ciągu najbliższych dwóch tygodni zaleje nas fala informacji o tym, co do czego, i że kolorowe szkło można osobno, ale nie zaszkodzi powtarzać: metal i plastik razem, szkło razem – chyba, żeby był pojemnik na białe, papier osobno, mokre i pokruszone – osobno. Zaawansowani mogą pamiętać o wyjątkach (zatłuszczone papiery, porcelana) – wszyscy muszą pamiętać o tym, że osobno lekarstwa i baterie. To zasadniczo wystarczy.
Mnożą się ulotki i plakaty, wszędzie pełno wykresów z workami, ale ja na miejscu władz municypalnych przypominałbym jeszcze o jednym: numer do straży miejskiej. I pod ręką komórka, którą można sfotografować numery rejestracyjne wszystkich tych samochodów, które o zmierzchu podążają leśnymi drogami z wypchanym workami bagażnikiem. Dopóki nie pozbędziemy się plagi gimbo-korwinistów zaśmiecających lasy, nic nie da nam segregacja.