Więcej MEW!
Nie, nie mew do ogródka trzeba – lecz inwestować w tzw. Małą Elektrownię Wodną, zasilającą dom, gospodarstwo, być może również sąsiadów. Jeśli budujemy dom nad potokiem lub niewielką rzeką, naprawdę warto podjąć trud dopełnienia formalności, by móc cieszyć się własną tamą, jazem i prądem!
Ruch na rzecz tworzenia Małych Elektrowni Wodnych (MEW) rozpoczął się po upadku komunizmu, w obliczu degradacji zarówno sieci energetycznej, jak sieci rzek i zbiorników retencyjnych. Po blisko 30 latach sytuacja jest nadal daleka od ideału: MEWy, ze względu na wysokość nakładów, są często uzależnione od przyznawanych niechętnie i opieszale dotacji. Ale liczne korzyści powodują, że w Polsce działa już blisko tysiąc minielektrowni wodnych – o wydajności do 300 kW, uruchamianych z minimalną ilością zezwoleń i bez konieczności wyposażenia ich w lokalną stację transformatorową.
Kto chce, niech liczy zyski ze sprzedaży prądu: warto jednak wymienić korzyści publiczne, jakie pociąga za sobą wzniesienie i eksploatacja MEW: w pustynniejącym kraju, jakim jest Polska, stworzenie możliwości retencji wód gruntowych na znacznym obszarze powyżej progu – to nie jest coś z czego można by zrezygnować. Zarazem zaś – każde zwiększenie możliwości retencyjnych to zarazem dodatkowa ochrona przed powodzią.
Minielektrownią można sterować zdalnie, wymaga minimalnych nakładów ludzkich – problemem bywa najwyżej brak dalekosiężnych regulacji ustawowych: w ciągu ostatniej dekady działał system tzw. zielonych certyfikatów, zapewniających wsparcie państwa, do roku 2020 ma się to zmienić. Ale myśl o własnym prądzie i jeziorze dla wielu jest nadal bardzo atrakcyjna.
Szczególnie atrakcyjna wydaje się możliwość wzniesienia mikroelektrowni na własne potrzeby w regionach, gdzie nie została rozbudowana krajowa sieć przesyłowa. Płacić koszty doprowadzenia pojedynczego przyłącza? Naprawdę lepiej stanąć na progu własnej elektrowni i przyglądać się karpiom w stawie. [ws]