Zielona kreska wolności
Właściciel działki, na której stoi dom jednorodzinny jak wiadomo nie ma lekko. Oprócz wszystkich kosztów i trosk, jakie pociąga za sobą posiadanie domu – dachówki obluzowane od wiatru, nornice za sidingiem, wydry w garażu i mrówki sunące wzdłuż przewodów – oprócz opłat za wieczyste użytkowanie, kar umownych, spłaty kredytów, obłożenia hipoteki – obok sąsiadów, komiwojażerów i psów – dochodzi jeszcze potrzeba odśnieżania.
Nie tylko podjazdu, schodów i ścieżki do furtki, Nie tylko przejścia do garażu i szopy i trasy do trawnika, na harce z psem. Także – chodnika przylegającego do ogrodzenia posesji.
Prawo jest w tej kwestii bezkompromisowe: to właściciele (lecz także współwłaściciele, użytkownicy wieczyści i najemcy) mają obowiązek ”dbać o czystość i porządek”. Ani charakter budynku, ani relacja własnościowa nie mają znaczenia. Zniknąć muszą wszelkie zanieczyszczenia, śmieci, błoto, śnieg i lód. Obowiązuje w zasadzie jedna, dość rozszerzająca reguła: droga ma być bezpieczna.
Co więcej, śniegu nie wolno zgarnąć na jezdnię: za to czekać może dodatkowa grzywna. Można jedynie usunąć go na brzeg chodnika od strony drogi. – A jak będzie go naprawdę dużo? – To wywieźć, na własny koszt.
Właściciel musi dbać również o sople – i strącać je, choćby przy pomocy firmy alpinistycznej. Posypywać solą i piaskiem – samym piaskiem, jeśli żal nam drzew, chlorkiem potasu, jeśli jesteśmy bardzo eko.
I kiedy wydaje się, że już nic nas nie uratuje, okazuje się, że istnieje furtka (czy może raczej grzęda) ratunku. Jak stanowi ustawa, sprzątanie nie obowiązuje w jednym jedynym przypadku: jeśli między granicą posesji a chodnikiem znajduje się trawnik czy pas miejskiej zieleni. Bodaj 15-centymetrowy.
Ileż było o taki pasek sporów, ile świetnych transakcji na rynku nieruchomości nie doszło do skutku, bo „co mi tutaj będzie się gmina szarogęsić”. I nagle okazuje się, że warto mieć taki „gminny pasek zieleni”. Naprawdę warto. Ba, może nawet pomyśleć o darowiźnie?