Natalia zwiedza Warszawę

(Nie) każdy może być baronem Haussmannem

2016-06-06

Tytułowy baron, Georges Eugène Haussmann, zasłynął, jak wiadomo, z brawurowej przebudowy Paryża dokonanej za czasów Napoleona III; nie przejmując się konserwatorami zabytków, o których w połowie XIX w. kontynentalna Europa zresztą nie słyszała, zmienił wygląd trzech czwartych Paryża, wyburzając setki budynków i wytyczając sieć nowoczesnych bulwarów.
Baron kierował się względami politycznymi (trzeba jakoś tłumić rewolucyjne demonstracje) i stworzeniem stolicy szans na rozwój. Dziś wahadło zmieniło bieg: nowe szlaki komunikacyjne wytyczane są (już nie w trybie wyburzania, lecz administracyjnych zmian statusu ulicy) z myślą o spowolnieniu, ograniczeniu rozrostu tkanki miejskiej.
Podobne działania podejmowane są w dziesiątkach metropolii, usiłujących (zwykle bezskutecznie) ograniczyć ruch samochodowy. Władze Barcelony zamierzają jednak podejść do sprawy wyjątkowo systematycznie: z regularnego ruchu samochodowego zamierzają wyłączyć blisko 60 proc. ulic. Co dwie przecznice tworzony ma być tzw. superkwartał o boku ok. 400 metrów: ulicami w jego obrębie (zaznaczonymi na szkicu na zielono) poruszać się będą mogły jedynie poruszające się po zamkniętej, bezkolizyjnej trasie (mówiąc kolokwialnie, „jeżdżące w kółko”) autobusy miejskie.
Sytuacja w Barcelonie jest dramatyczna: ocenia się, że zanieczyszczone powietrze miejskie jest bezpośrednią lub pośrednią przyczyną ok. 3.500 zgonów miesięcznie. Ogromne wątpliwości mieszkańców i opozycji miejskiej budzi jednak pytanie, czy tak radykalne posunięcie nie sparaliżuje miasta.

Rotunda: przebieranki i demontaże

2016-05-31

Pytanie o to, na ile wymiana części lub wszystkich elementów wpływa na utratę tożsamości obiektu trapi ludzkość od – no tak, od czasów starożytnych Greków. „Statek, którym Tezeusz powrócił wraz z młodymi ateńczykami, miał trzydzieści rzędów wioseł i został zachowany przez ateńczyków aż do czasów Demetriusza z Faleronu, ponieważ gdy stare deski gniły, zastępowali je nowymi, z twardszego drewna, tak że statek stał się sztandarowym przykładem problemu istnienia rzeczy, które ulegają zmianie. Jedna strona utrzymywała, że statek pozostał ten sam, a druga upierała się, że nie był tym samym” - pisał Plutarch. John Locke rozważał ten sam problem, zastanawiając się nad łatą, naszywaną na skarpetkę: do kiedy pozostanie ona skarpetką? Obywatel Warszawy może zadać sobie pytanie: na ile nowa Rotunda przy ul. Marszałkowskiej pozostanie starą Rotundą?
Nową Rotundę – bowiem pracownia Gowin-Siuta z Krakowa, która jeszcze w 2013 roku wygrała rozpisany przez PKO BP międzynarodowy konkurs na projekt Rotundy, obiecuje co prawda „zachowanie słynnego >generalskiego wężyka< wokół dachu, znanego każdemu warszawiakowi” - ale jednocześnie stołeczny Ratusz już w marcu br. wydał... pozwolenie na rozbiórkę budynku.
„Zwracamy na to uwagę. Kiedy [Rotunda] zostanie rozebrana, to może być już za późno – bije na alarm Katarzyna Zalasińska, prezes Towarzystwa Opieki nad Zabytkami. Ma podstawy – warszawiacy pamiętają, jak znikały inne modernistyczne w stolicy, od Supersamu po „Smyka”. „Trzeba powiedzieć wprost, że obiekt zniknie. Później ma powstać nowy, który będzie przypominał stary okrągłą formą i specyficznym dachem” –podkreśla pani prezes.
„Budynek ma zostać odtworzony z zastosowaniem nowoczesnych materiałów" - wyjaśnia z kolei portalowi tvn24.pl Magdalena Łań z biura prasowego ratusza. Czyli – będzie Rotunda czy nie?

Rekonstrukcja Koszyków

2016-05-22

Historia rozbiórki Hali „Koszyki” – secesyjnej realizacji z ostatnich lat przed I wojną światową, zaprojektowanej przez Juliusza Dzierżanowskiego, rozpoznawalnej za sprawą kutych żeliwnych bram – wydawała się jednym z przykładów niszczenia historycznej tkanki Warszawy i bezradności prawa oraz władzy konserwatorów zabytków wobec dyktatu deweloperów. Niewykluczone jednak, że będziemy mieć w tym przypadku do czynienia z częściowym bodaj zwycięstwem, a może – zwrotem w traktowaniu zabytków?

Przypomnijmy: dziesięć lat temu, mimo sprzeciwu ówczesnej stołecznej konserwator zabytków Ewy Nekandy-Trepki oraz Towarzystwa Opieki nad Zabytkami firma Avestus, która kupiła zabytkową halę, wbrew wcześniejszym zobowiązaniom dokonała jej niemal całkowitej rozbiórki (zachowane zostały jedynie dwie oficyny). Żeliwne konstrukcje z pracowni Henryka Zielińskiego zostały wywiezione w nieznanym bliżej kierunku, prasa i przechodnie z przerażeniem patrzyli na rumowisko w sercu niezniszczonego podczas Powstania Śródmieścia Południowego. Decyzja burzymurków o sprzedaży atrakcyjnego terenu w roku 2011 wydawała się przypieczętować los Koszyków.
Z początkiem nowego roku okazało się jednak, że nowy właściciel terenu postanowił odtworzyć dawny budynek z maksymalnym wykorzystaniem zachowanych elementów. Nie można wykluczyć, że jednym z impulsów była chęć „działań wizerunkowych”: artystowska i konserwatorska Warszawa źle przyjęła wysiedlenie Centrum Sztuki Współczesnej z dawnego Domu Meblowego Emilia, za co odpowiada ta sama spółka. Jeśli jednak dzięki temu liczyć możemy na cząstkową bodaj rekonstrukcję secesyjnego pawilonu, dokonaną zgodnie z regułami sztuki – jest się z czego cieszyć.

Oczywiście, na Koszyki nie wrócą ani cegły z cegielni mareckiej, ani typy ludzkie jak z opowiadań Marka Nowakowskiego, od których roiło się w tym miejscu. Ale stare, pomalowane na zielono dźwigary wróciły już na ulicę Koszykową, a inwestor obiecuje – czy dotrzyma słowa? – że odbudowana hala nie stanie się kolejnym „Centrum Handlowym”. Zamiast sieciówek – nastrojowe restauracje. Być może prawo wstępu będą mieć nawet emerytki, oferujące na sprzedaż lekko przywiędłe konwalie?

Synagogi w technikolorze

2016-05-10

Mocna wystawa w warszawskim muzeum Polin: „Frank Stella i synagogi dawnej Polski” oferuje nam niezwykłe doświadczenie: nieczęsto mamy okazję tak namacalnie prześledzić drogę prowadzącą od inspiracji do efektu artystycznego.

Wszystko zaczęło się od pasji architekta Kazimierza Piechotko: architekta, żołnierza AK, w konspiracji czynnego w Wydziale Legalizacji i Techniki, a podczas Powstania walczącego w Batalionie „Pięść”. W PRL, mimo represji, udało mu się ukończyć Wydział Architektury Politechniki Warszawskiej: opracował projekt odbudowy katedry św. Jana, zaprojektował osiedle Bielany IV.
Równolegle zaś, niejako „po godzinach”, wraz z żoną Marią zajmował się dokumentowaniem tego, co ocalało z dziedzictwa wielonarodowej Rzeczypospolitej, szczególnie licznie wznoszonych na Kresach synagog. Korzystali przy tym z materiałów zgromadzonych przed wojną przez Zakład Architektury Polskiej Politechniki Warszawskiej – setek fotografii, dokumentów, przekrojów i planów rozproszonych w międzynarodowych archiwach i zbiorach prywatnych.Owocem ich pracy okazał się monumentalny album „Bramy nieba. Bóżnica drewniane na ziemiach dawnej Rzeczypospolitej”, wydany w 1966 roku (w trzydzieści lat później uzupełnił je o „Bóżnice murowane”).
Album ten trafił do rąk poddającego się rekonwalescencji w szpitalu w Amsterdamie amerykańskiego abstrakcjonisty Franka Stelli. Podarowany przez architekta Richard Meiera album Piechotków zainspirował Stellę do prac nad cyklem Polish Villages.
Wynik? Drewniane kliny, wypustki i wielokąty, łączenia „na jaskółczy ogon” i „sklepienia ślęgowe” z Kodnia, Werchowej, Bobolic stały się podstawą na poły obrazów, na poły reliefów – intensywnych, akrylowych, wibrujących, obecnych w dziesiątkach muzeów i galerii świata. Zestawienie ich ze skromnymi szkicami i nielicznymi, ocalałymi zdjęciami przedwojennych inwentaryzatorów pokazuje, jak niezwykły był zwęglony świat wielonarodowych Kresów.

Graham Greene z Woli Justowskiej

2016-04-29

Kto raz czytał opowiadania Greene’a – ten nie zapomni „Niszczycieli”, nie tylko dlatego, że w przekładzie Jana Józefa Szczepańskiego: stężenie złej woli i absurdu, z jakim spotykamy się, czytając o dokonaniach londyńskiego gangu nastolatków z dzielnicy Wormsley zapada w pamięć. Jak pamiętamy, przywódca gangu, Trevor, wpada na pomysł rozebrania od środka dwustuletniego domu, który przetrwał niemieckie naloty. Nastolatki dokonują tego pod chwilową nieobecność właściciela domu, na oczach którego rodzinna rezydencja osypuje się w kupę cegieł.
Zachowania antybohaterów Greene\'a interpretowano rozmaicie: jako wyraz powojennego zagubienia, buntu przeciw sztywniactwu starszych, pragnienia ekspresji. Czym jednak kierowali się nieznani sprawcy, którzy znieśli z powierzchni ziemi dom w jednej z prestiżowych dzielnic Krakowa?

Sprawę opisały na razie lokalne media: pan Thomas Z. po latach pracy za granicą i – co ważne – batalii sądowej o uzyskanie pełnych praw do swojego domu (szło o uregulowanie stosunków zresztą spadkobierców) trafił w lutym na ulicę Królowej Jadwigi na Woli Justowskiej i osłupiał: z zaniedbanego, lecz ciągle okazałego domu został niewielki stos cegieł. Po drzewostanie, ogrodzeniu i samym budynku nie zostało śladu.
Szczególnie frapuje fakt, że zburzony dom zasłaniał widok z dwóch domów, zbudowanych po sąsiedzku przez dewelopera; że w międzyczasie zmienił się plan zagospodarowania przestrzennego, w związku z czym pan Thomas nie może (pomijając już kwestię środków, etc.) po prostu odbudować domu; że deweloper uzyskał pozwolenia na budowę swoich dwóch domów na kilka dni przed wejściem planu w życie. Nie próbując zastępować policji ani prokuratury w ustalaniu sprawców, zastanówmy się przez chwilę nad metafizycznym niemal wymiarem tej sytuacji: budynek, który od przeszło stu lat istnienie – nie tylko na planach czy w projekcie, lecz całym swym, odrobinę tylko zawilgoconym, jestestwem! - może ot, tak, w ciągu kilku tygodni zniknąć – a ekipa rozbiórkowa (która musiała tam pracować) nie budzi niczyich wątpliwości...!

Zastanówmy się. I odtąd śpijmy czujnie.

Dryndą po Polu Mokotowskim

2016-04-17

Warszawskie media, zarówno te bardziej związane z ruchami miejskimi, jak z Ratuszem, trzęsą się już od kilku dni z emocji: trwa kolejny etap konsultacji społecznych dotyczących przyszłości Pola Mokotowskiego, w dodatku – uwaga – w systemie charette!
To „charette” najwyraźniej dziko imponuje aktywistom i dziennikarzom. Mało kto przypomina, jaki był wynik poprzednich dwóch etapów konsultacji, co jest przedmiotem obecnej debaty, jak długo będzie ona trwała, gdzie i na jaki temat powinni wypowiadać się chętni. Gdzie nie spojrzeć za to, od „Stołecznej” po prywatne strony aktywistów KIK-owskiego „Kontaktu” trwa zachwyt dla „charette”, objaśnianego (?) tym samym zdaniem, wklejonym do komunikatu przez przedsiębiorczego, jak widać PR-owca Ratusza: „Termin "charrette" został przejęty z tradycji francuskich Akademii Sztuk Pięknych, gdzie pod koniec XIX w. określał małe wózki używane przez asystentów do zbierania rysunków na egzaminach”.
Bardzo pięknie, myślimy sobie, ale co ma kruczek do biureczka, tj. jak wózki, używane przez asystentów do zbierania rysunków , przekładają się na kształt współczesnych konsultacji? Czy to znaczy, że wolno będzie tylko rysować? Ale – to co było, to, co jest, czy projekty tego, co chcielibyśmy na Polach Mokotowskich zobaczyć? A skoro tak, to w jakiej technice? Węgiel czy pastel? Czy, zważywszy, że odwołujemy się do końca XIX wieku, w grę wchodzą wyłącznie szkice stylizowane na postimpresjonistów, czy ujęcia neoklasyczne też wchodzą w grę? I dokąd oni będą wozić te rysunki?

Starczyłoby przejrzeć nawet nie pamiętniki uczestników kolejnych Salonów Odrzuconych i bywalców Montmartre’u (choć to zawsze warto), a po prostu cośkolwiek o konsultacjach „charette” organizowanych w USA, by zorientować się, że źródłosłów jest równie odległy, co snobistyczny: idzie o odbywanie w możliwie małych grupach „burz mózgów”, a zarazem dostarczanie na nie – w trybie wyciągów i protokołów – wszystkich wcześniejszych ustaleń, by uchronić się przed biciem piany i powtarzaniem tego samego po wielokroć. Idzie więc raczej o aklamację niż akwafortę.
Jakkowiek „charette” nie brzmiałoby snobistycznie – idę. W przypadku Pól Mokotowskich idzie o jeden z ostatnich kanałów, pozwalających na napowietrzenie ścisłego Śródmieścia. Nie warto stracić tego dla kilku apartamentowców.

Dworce nowej Warszawy

2016-04-05

Wszyscy, przynajmniej jakiś czas temu, pisali o nowym wyglądzie portu lotniczego na Okęciu, trwają spory o wygląd kładki na Wiśle i wystrój stacji drugiej linii metra – tymczasem mało kto zwraca uwagę na przygotowywane już projekty o gigantycznym znaczeniu dla życia miasta. Za dwa lata powstaną w stolicy w miejsce starych dwa praktycznie nowe dworce: Warszawa Główna i Warszawa Gdańska.
Większym wyzwaniem dla projektantów – w tym przypadku firmy Ghelamco, która wygrała przetarg – będzie Warszawa Gdańska: nowy dworzec (który musi „płynnie” przejąć funkcje dotychczasowego, skorelowanego w dodatku z linią metra) musi już za 24 miesiące przejąć setki tysięcy pasażerów z remontowanej linii średnicowej. Jej modernizacja potrwać może nawet pięć lat, a w tym czasie na dworzec dzielący Śródmieście od Żoliborza trafiać będą pasażerowie Warszawy Centralnej, Wschodniej i Zachodniej. Jednocześnie trzeba uniknąć gigantomanii: po roku 2023 większość ruchu kolejowego w stolicy wróci w koryto linii średnicowej i nie ma sensu, by zaprojektowane wielkie hale i perony stały puste – a trudno wyobrazić sobie urządzenie w nich sal koncertowych.
Mniej zestresowana może być PKP w przypadku Warszawy Głównej. Modernizacja linii średnicowej nie będzie w tym przypadku miała wpływu na „obłożenie” wracającego dopiero do swej dawnej funkcjonalności dworca. Firma Immofinanz Group, wybrana jako główny inwestor, musi za to zadbać, by zajmujący 10 ha w centrum miasta obiekt, jak głosi oficjalny komunikat, „spełniał różne funkcje: biurową, handlowo-usługową, mieszkalną oraz sportowo-rekreacyjną z terenami zielonymi”.
Zastanawiam się, jak sprawią się z tym zadaniem projektanci. Pierwsze wizualizacje nie są zachęcające – natłok klepów, kiosków, galerii handlowych – inwestycja musi się zwrócić! – pstrokacizna i zgiełk. Czy naprawdę nie mamy szans w kolejowej Warszawie na projekt choćby tak oryginalny, jak – stojąca po sąsiedzku z Główną – Warszawa Ochota?

Kładka – byle nie kłoda

2016-03-28

Warszawiacy doczekali. Wrocław ma ich tuzin (od Leśnickiej po Żernicką), Kraków – trzy, mają je Gdańsk, a nawet Londyn – wreszcie kładkę przez Wisłę (a nie tylko przez Kanał Żerański czy Bródnowski) będzie miała i Warszawa.
Wiadomo już, że Rada Warszawy rezerwuje na tę inwestycje 30 mln złotych, wiadomo, że kładka ma się pojawić na wysokości – patrząc z lewego brzegu – Mariensztatu, czyli ulicy Karowej. Nie wiadomo – pewnie na tym etapie dopiero odbywa się poszukiwanie projektanta – jak wyglądać będzie i jak zostanie zrealizowany projekt.
Urbaniści i publicyści spierają się już o dokładną, niezastrzeżoną jeszcze przez Radę Warszawy lokalizację (bliżej ZOO i Karowej, czy Starego Miasta?), eko-freaki cieszą się, że „nie każdy most musi oznaczać morze asfaltu”, choć trudno przecież mościć nowe przeprawy palami. Rowerosceptyczni przekonują za to, że niemal każdym z warszawskich mostów już dziś przejechać można na bicyklu, a lada miesiąc, dzięki wielkoduszności PKP, dojdzie nam quasi-kładka otwarta przy kolejowym Moście Średnicowym.
Ja zastanawiam się nad wyglądem pierwszej przeprawy pieszej od czasów Zygmunta III. Prefabrykowany standard, czyli „łuk” rozpięty wysoko nad Wisłą i pomalowany w jaskrawe kolory nie budzi mojego entuzjazmu, ale zbytnia fantazja projektantów też może się okazać niezbyt fortunna. W folkową nutę nie ma co uderzać – kładka musi być tak wysoka, by zmieściły się pod nią jednostki pływające, które pojawiają się jednak na Wiśle, więc żaden „zielony mosteczek” nie wchodzi w grę, tym bardziej, że w obu dyskutowanych lokalizacjach Wisła ma kilkaset metrów rozpiętości.
Byle to było coś spokojnego – wzdycham. Nie tęcza. Nie z plastikowymi palmowymi wiechciami. Trzymajcie, proszę, z daleka, postępową awangardę warszawską, dajcie działać fachowcom od lin, stali i przyczółków. Inaczej ogłoszę bojkot – i nie będę jedyna: rowerzyści nadal przekraczać będą linię Wisły metrem.

Wyżej, wyżej, wyżej

2016-03-15

W mediach zahuczało: Bijemy Londyn na głowę! Słowacki developer HB Reavis postawić ma w sercu Warszawy, dwa kroki od Dworca Centralnego biurowiec – nie, jak dotąd planowano, 143-metrowy, ale przeszło trzystumetrowy – wysforowując się na pierwsze miejsce w Unii Europejskiej: londyński Shard ma 309 m, nasz ma mieć o cały metr więcej…

O projekcie niewiele wiadomo. Stanislav Frnka, prezes HB Reavis, zastrzega się wręcz, że wysokość może jeszcze ulec zmianie: nadal trwają prace projektowe. Czy wiadomo już coś o charakterze i stylu budynku? Czy będzie czymś więcej niż prostopadłościanem z matowego szkła? Nie wiadomo, ale słysząc, że projektantem ma być Norman Foster, trudno być dobrej myśli: warszawiacy na dziś wzdychają na myśl o przysadzistym, ziemistym „Metropolitan”, szpecącym Plac Zwycięstwa.

Bardziej jednak zdumiewa namiętność developerów do osiągania nowych, nietrwałych rekordów, ten wyścig wzwyż, osiągany nie zawsze przejrzystymi metodami, skoro tu dodaje się iglicę, tam kawałek piorunochronu.. I wszystko to, aby przez pół roku móc kusić inwestorów hasłem „najwyższy budynek w UE”, zanim gdzie indziej ktoś dopisze do wniosku projektowego jeszcze schodek? Zresztą, z tą Unią też nie bardzo wiadomo, jak będzie..

Rozumiem ambicje projektantów, rozumiem potrzeby inwestorów. Daleka jestem od żarcików o tym, czy wznoszenie kolejnych o włos wyższych budynków nie ma czasem leczyć jakichś kompleksów. Mam tylko nadzieję, że projekt tego biurowca uwzględniać będzie uporządkowanie i unifikację wizualną otoczenia u stóp budynku: inaczej w okolicach Centralnego nadal będziemy mieć Dziki Zachód.

Bowie – bo ja wiem?

2016-03-10

Murale najsoczyściej rozkwitały na warszawskich ścianach za Stalina i trochę później, gdy głosiły potęgę filmów ORWO i Kolei Radzieckich: plastycy, nie mogąc być jak Matisse, chcieli być przynajmniej jak Diego de Riviera. Dziś murale są znowu en vogue: hasło upamiętnienia naściennym malowidłem Davida Bowie, rzucone przez NGO Stacja Muranów zyskało poparcie i sponsorów.

W finale zaimprowizowanego konkursu zwyciężył projekt wrocławskiego architekta Dawida Celka, który znajdzie się na ścianie żoliborskiej kamienicy przy ul. Marii Kazimiery. O skali zainteresowania świadczy, że w ogłoszonym w kilka dni po śmierci piosenkarza konkursie wzięło udział aż 17 plastyków, a na zwycięzcę głosowały blisko 4 tysiące internautów. Entuzjaści nie tylko klikają, ale i gromadzą pieniądze w ramach crowfundingu: Empik, Frugo i Grolsch sfinansują tylko część z 35 tys. złotych, bo na tyle szacuje się koszt wykonania muralu.

Murale mają godnych przodków: na upartego można by się ich doszukiwać w malarstwie jaskiniowym, a już na pewno – w starożytności, ale osoby o konserwatywnym usposobieniu kręcą na nie nosem: murale wydają im się próbą ucywilizowania czy wręcz uszlachcenia wandalskich grafitti. W obu przypadkach mamy do czynienia z uproszczoną formą, banalnym przekazem, ingerencją w kompozycję budynku niezamierzoną ani przez jego twórcę, ani właściciela.

Entuzjaści sztuki miejskiej i nowoczesnej nie ustają jednak w wysiłkach: murale zdobią kolejne ściany, a zbuntowanych artystów wałka i pędzla w rodzaju Sheparda Fairey czy kolektywu Os Gemeos zaczęto zapraszać do zdobienia ścian z początku centrów konferencyjnych, a później również hoteli i budynków użyteczności publicznej. W Kalifornii w modzie jest mieć mural w living roomie. A ty, czy przewidziałeś już miejsce na mural w projekcie swojego domu jednorodzinnego?