Stalowe skrzydło Emilii
Imieniny Emilii obchodzone są po raz pierwszy w roku 23 maja. Ale obrońcy dwukondygnacyjnego, modernistycznego pawilonu z końca lat 60., stojącego w sercu Warszawy, mogą zacząć świętowanie już teraz: nowa wojewódzka konserwator zabytków Barbara Jezierska uruchomiła procedurę wpisania zagrożonego budynku do rejestru zabytków.
Nie jest łatwo dostrzec piękno i wyjątkowość w rzeczach wpisanych, wydawałoby się, bez reszty w przaśną panoramę PRL. Dom Handlowy „Emilia” można na pierwszy rzut oka uznać za naznaczony trudami życia tamtych lat: te niekończące się kolejki – najpierw w marznącym deszczu na ulicy, potem w przegrzanym, hałaśliwym wnętrzu – by „wystać” po tygodniach szpetną otomanę w kolorze bordowym, straszliwą meblościankę wykończoną na wysoki połysk, skrzypiące, składane łóżko dla dorastających dzieci lub co gorsza – nic? Taką „Emilię” zapamiętało wielu: w niedawno wydanym albumie fotoreporterki Grażyny Rutowskiej jedno z najciekawszych zdjęć przedstawia dwie straszliwie zmęczone kobiety – klientkę i ekspedientkę sklepu, zacietrzewione, wyczerpane, o krok od załamania lub wybuchu: z pewnością idzie o jakąś reklamację… Znane zdjęcie Chrisa Niedenthala przedstawia z kolei PRL-owską groteskę: triumfalnych nabywców kanapy, którzy rozsiedli się lutowym rankiem wprost na ulicy, osłoniwszy jedynie swój łup folią.
A jednak projekt pawilonu zbudowanego w oparciu o lekki szkielet stalowy nie miał sobie w tym czasie równych. Architekci Marian Kuźniar i Czesław Wegner. (Kuźniar wraz z Hanną Lewicką stworzył także projekty wnętrz) zaproponowali rozwiązania nowatorskie: lekkie, funkcjonalne, dzięki pełnemu przeszkleniu fasady otwarte na ulicę, lecz jej nie dominujące. Co więcej, pawilon zdumiewająco dobrze jak na fakt, że powstał w realnym socjalizmie, a priori odrzucającym idee wolnego rynku, spełniał nie tylko funkcje handlowe, ale i reklamowe: wielkie witryny, unieważniające tradycyjny podział na „wnętrze” i „ulicę” zachęcały do obejrzenia ekspozycji i zakupów, nawet, jeśli w ofercie były tylko otomany jak z wiersza Barańczaka.
Dwukondygnacyjny pawilon o obszernej części podziemnej i łącznej powierzchni ponad 3,5 tys. m.kw. był wówczas największy w Polsce i wszystkich krajach „obozu”, prawdopodobnie należał też do największych w Europie. Dodatkową atrakcją były dwa przejścia nadziemne, łączące „Emilię” z sąsiadującym budynkiem mieszkalnym i niepowtarzalny, pilasty dach. Takich rozwiązań nie można było zobaczyć w tym czasie ani w Sofii, ani w Moskwie, ani nawet w Pradze.
Wszystko wskazywało na to, że „Emilia”, mimo, że czasowo zaadaptowana na siedzibę Muzeum Sztuki Współczesnej, podzieli los innych pereł warszawskiego funkcjonalizmu: pawilonu „Chemii” czy Supersamu przy placu Unii Lubelskiej. Prywatny deweloper, który wykupił działkę położoną tuż obok dwóch elitarnych hoteli, „Złotych Tarasów” i Dworca Centralnego, nie krył zamiaru wyburzenia budynku. Decyzja pani konserwator, którą popiera ponadpartyjne stowarzyszenie Miasto Jest Nasze, może ocalić – jeśli deweloper nie zdecyduje się na działanie z naruszeniem prawa – projekt pawilonu, który można uznać za jeden z najciekawszych w powojennym dorobku architektów. Czy stalowa rama i pilasty, nietuzinkowy dach pozostaną na swoim miejscu? Wyścig z czasem ruszył.