Pożegnanie z Krowią
W Warszawie takich ulic nie ma zbyt wiele: Krowia wzięła swoje imię nie z głowy fantasty-inżyniera dusz, marzącego, jakby tu nazwać wszystko „kolorowo” i „wesoło”, lecz z przyziemnej, twardej rzeczywistości: w początkach XX wieku na tej niewielkiej praskiej uliczce kończyły swój żywot całe karawany krów i wołów spędzanych tu ze wschodniego Mazowsza, z Podlasia, a bywa, że i przewożone koleją z guberni wschodnich. W sercu rzeźni stanęła betonowa konstrukcja – rodzaj zadaszenia. Jako pamiątka premodernizmu byłaby ozdobą rozsądnego założenia osiedlowego – ale tu nie będzie: inwestor stwierdził, że rekonstrukcja nie ma sensu.
Ba, wstydzi się samej nazwy! Jak informuje portal „Tu było, tu stało”, który śledzi destrukcję naszego miasta, hasło „ulica Krowia” w oczach inwestora „nie komponuje się z miastem nowej generacji”. A co się komponuje? „Ulica Vaclava Havla”. Waszku, czy pomyślałbyś, że będziesz wykwintnym zamiennikiem dla krowy?
Co tam nazwy, co tam zadaszenie dla rogacizny. Przy ulicy Krowiej 6 stała przez ponad sto lat fabryka – najpierw „Fabryka Ślusarska Ogórkiewicza i Zagórnego”, potem nastawali kolejni właściciele – i radę dali jej dopiero Hitler i Stalin. Konserwator nakazał „pozostawienie ścian frontowych i oryginalnych elementów elewacji”. Co zostało? Cokół.
Nie byłoby to tak smutne, gdyby obłuda nie rozpościerała się tak szeroko. Burzymurki śródmiejskie zabrały się właśnie za kino Relax, integralny element Ściany Wschodniej – i co im zrobisz? „Będzie apartamentowiec” i tyle. Ale twórcy deweloperskiego cacuszka, jakim jest Port Praski, zapewniali gdzie się dało, że zamierzają korzystać z historycznej architektury stolicy i być depozytariuszami praskiej pamięci.
No to ocalają pamięć. Pamięć niczym klepisko.