Qiqiguaiguai na cenzurowanym
Minęły już blisko dwa lata, odkąd prezydent Chrl Xi Jinping skrytykował na spotkaniu z literatami qiqiguaiguai, czyli „dziwaczne” (lub, w nieco przychylniejszym przekładzie, „osobliwe”) rozwiązania architektoniczne, które coraz częściej pojawiają się na placach i ulicach Chin w epoce ich bezprzykładnego boomu gospodarczego, apelując zarazem o szacunek wobec chińskiej tożsamości kulturalnej. Czy słychać w tym echo totalitarnego zarządzania kulturą, czy głos zdrowego rozsądku?
Kłopot w tym, że jedno i drugie. Zachowanie Xi Jinpinga doskonale wpisało się w „zaostrzenie kursu” KPCh choćby wobec artysty-celebryty Ai Weiweia, a szerzej – w podjętą przez władze w drugiej połowie 2014 roku zacieśnienia kontroli nad sferą inwestycji i gospodarki, szczególnie w obliczu pierwszych oznak spowolnienia koniunktury.
Sęk w tym, że szereg współczesnych chińskich realizacji naprawdę trudno określić innym słowem niż „dziwaczne”: ot, choćby skrytykowana przez Xi siedziba telewizji państwowej CCTV, zaprojektowana przez samego Rema Koolhaasa, nosząca miano „wielkich spodni” czy niedawno wzniesiony gmach mieszczący siedzibę „Dziennika Ludowego”, w kształcie wielopiętrowego, zwężającego się ku górze, zaoblonego walca, nieuchronnie nasuwającego skojarzenia z jednym z najważniejszych męskich organów (nota bene, czy władze Rzeszowa myślały już o nawiązaniu bardziej zażyłych niż dotąd relacji z Pekinem?). W największych miastach, od Szanghaju po XXX, rosną jak grzyby po deszczu budynki przypominające kształtem kule, obwarzanki, skręcone węże – udziwnione, w żaden sposób nie pasujące do okolicznej zabudowy, nie nawiązujące do tradycji – popisy wyobraźni architektów i pychy inwestorów.
Tak wygląda triumfalny postmodernizm – i byłoby wspaniale, gdyby udało się ograniczyć jego pochód przez świat w inny sposób niż pogróżkami satrapy. Tymczasem jednak, jeśli w Chinach pojawi się trochę mniej gmachów przypominających klepsydrę, oszlifowany (lub nie) diament, wężowidło lub gąsienicę, można im będzie tylko pozazdrościć. Kłopot zaczyna się jednak, kiedy dziecko zaczyna być wylewane z kąpielą. Zwrócił na to przed kilku dniami uwagę szwajcarski architekt Jacques Herzog, zdaniem którego szereg zachodnich architektów i designerów postanowiło skorzystać z gospodarczego boomu w Państwie Środka, by uczynić z Chin swoisty „poligon” dla najbardziej ekstrawaganckich projektów, na realizację których nigdy nie uzyskaliby zgody władz Nowego Jorku, Genewy czy Paryża. W Chinach można, by tak rzec, poszaleć za pieniądze miejscowego inwestora – a świadectwa swojej wybujałej fantazji umieścić w pęczniejącym portfolio.
Deklarując to, Herzog upomniał się jednak zarazem o własne dokonania. Fala krytyki dotknęła bowiem również jego dzieło – głośny stadion olimpijski, wzniesiony w 2008 w Pekinie, obiegowo zwany „ptasim gniazdem”. Herzog przyznaje, że forma budynku jest niebanalna – ale podkreśla, że powstała w wyniku głębokiego namysłu nad najgłębszymi tradycjami architektury chińskiej. „Owszem, nie bylibyśmy w stanie wznieść czegoś podobnego na Zachodzie – nigdy tak nie twierdziłem – ale odwołania do chińskiej tradycji są w nim wyraźnie widoczne” – zadeklarował na panelu zorganizowanym przez Asia Society Switzerland.
Kto okaże się silniejszy: władze, inwestorzy, tradycja czy postmodernizm? Jak na razie, designerzy nadal chętnie eksperymentują na „chińskim poligonie”, zajadając się przy okazji zupą z jaskółczych gniazd.